Minialbum Kakkotsuke Man ukazał się w lutym 2009 roku, parę miesięcy później doczekał się też swojego europejskiego wydania. Pięć piosenek, które się na nim znajduje, od razu wpada w ucho i przekazuje swoimi tekstami ciekawe historie.
Płyta zaczyna się od tytułowego Kakkotsuke Man i chwytliwego motywu na pianinie, wspartego grą innych instrumentów. Następnie HITT zaczyna śpiewać a cappela, a każde wypowiedziane przez niego zadnie akcentowane jest krótką serią na perkusji. Refreny natomiast przynoszą trochę śmieszne: "szubi du baba szubi du ba", które - chcąc, nie chcąc - zapada w pamięć. Podobnie jest z występującymi później przyśpiewkami: "wow wow wow yeah yeah yeah".
Niewątpliwie tym, co jest najbardziej charakterystyczne dla tego utworu, jest tekst, będący wprost kwintesencją narcyzmu. Najpierw wokalista zaznacza, że dostrzega swoje odbicie wszędzie: w samochodowych lusterkach i nawet w ekranie swojej komórki, a następnie zwierza się: "Hej! Kocham siebie!". Dalej wymienia, ile czasu zajmuje mu make up i wybór ubioru. Oda do samego siebie rozkręca się, a jej zwieńczeniem jest stwierdzenie, że bogowie muszą mu zazdrościć piękna, a najpiękniejsze boginie powinny ulec jego urokowi. Czy to tylko tekst, czy manifest HITTa - o tym przyjdzie każdemu zdecydować samemu.
Następnie HITT zabiera słuchacza na magiczne RENDEZ-VOUS. Początek utworu - wygrywany na pianinie i werblach walczyk - przyspiesza i piosenka, która opowiada o prawdziwej, wiecznej miłości, biegnie gdzieś w pośpiechu. Ta nagląca atmosfera trochę psuje romantyzm utworu, ale wciąż historia jest tak ładna, że można na to przymknąć oko.
Na szczególną uwagę na tym albumie zasługuje utwór Pierrot no kidoairaku. Tekst zbudowany jest bardzo ciekawie: najpierw jest słowo po angielsku (często wulgarne), a następnie jedna z onomatopei, tak często pojawiających się w języku japońskim. Cały utwór to huśtawka emocji przeżywanych przez tytułowego pierrota - postać, która z założenia powinna się cechować tylko jednym uczuciem: smutkiem. Muzyka dobrze oddaje te wahania emocji, jest nieco cyrkowa, skoczna, wznosi się i opada niczym huśtawka nad areną.
JESSE - Kakono Kimiga Tazunete kitara to sentymentalny utwór o równie sentymentalnym tekście. Minusem tej piosenki jest to, że HITT zamiast śpiewać, zdaje się przekrzykiwać z instrumentami, których głośna, przytaczająca melodia nieco psuje obiór całości.
Na koniec pojawia się ballada Chou Chou. Jest to historia gąsienicy, która nie może się przemienić w motyla i bardzo ubolewa nad tym faktem. Taka historia a'la brzydkie kaczątko, która kontrastuje z buńczucznym i opływającym samouwielbieniem pierwszym utworem, wnosi niespójność do albumu. Piosenka pewnie lepiej pasowałaby do jakiegoś innego wydawnictwa. Poza tym jednak jest to ładna, bardzo długa, bo ponad dziesięciominutowa, ballada, oparta na grze pianina i przerywana solówkami na gitarze elektrycznej. Czasem nabiera mocy i dramatyzmu, wtedy w tle pojawia się również gra werbla.
Cały album pokazuje różne oblicza HITTa - z jednej strony egoistycznego, z drugiej wciąż niepewnego swojej przemiany z brzydkiego kaczątka. Tu szuka miłości, tam spogląda sentymentalnie w przeszłość. Potrafi rzewnie śpiewać urocze ballady, a jednocześnie pokazać swoją nieco niegrzeczną stronę, rzucając w piosence kilkoma wulgaryzmami. Każdy utwór ma jakiś chwytliwy motyw wygrywany na pianinie, no i oczywiście charakterystyczny wokal HITTa. Czy ma zadatki na hit? Sami zdecydujcie.