Z miłości do fanów.
Japońska wersja I LOVE HITTERS została wydana 10 marca 2010 roku i zawierała dziewięć utworów. Do europejskiej, która ukazała się dwa dni później, dodano dwa bonusy, które również zostaną uwzględnione w tej recenzji. Po miesiącu do sprzedaży trafiła wersja 2.0 europejskiej edycji, która miała jeszcze jeden utwór dodatkowy, HERO.
Album zaczyna się bardzo romantycznie od opowieści o miłości z kwitnącą wiśnią w tle. Bardzo ładny motyw na pianinie podtrzymuje całą piosenkę. Momentami nabiera ona dramatyzmu, który jednak zanika na moment, kiedy na wokal HITTa nakładają się cyfrowe modyfikacje. Niewątpliwie jest to utwór dobry i świetny wybór na początek albumu. Jednak potem nie pojawiają się podobne piosenki, a o niej zapomina się wśród innych bardziej radosnych kawałków.
Już w drugim utworze nastrój zmienia się o 180 stopni. Shall we rock swoim szybkim i pogodnym rytmem zaprasza do zabawy. Mieszanka pianina i ostrych rockowych solówek nadaje całości bardzo pozytywny wydźwięk. Niespodziewanie w połowie piosenki gitarowe szaleństwo zamiera, pojawia się śmieszna melodyjka, przy której HITT wyznaje, że celem jego egzystencji jest bycie gwiazdą rocka, po czym znów rzuca się do refrenu: "Shall we rock ? Sha la la la la".
Trudno powiedzieć, czym jest następujący po tej piosence utwór. Trwa on zaledwie dwie minuty i jest mieszanką marszowej gry na gitarze elektrycznej oraz jakiś bliżej niesprecyzowanych okrzyków HITTa. Fakt, że się szybko kończy, jest pocieszeniem dla ucha.
MY GLORY COWBOY zaczyna się świetną melodią, która jednak zdaje się być znajoma, jakby się ją już gdzieś słyszało. Gdzie? Pasowałaby świetnie do jakiegoś westernu, w którym bohaterowie galopują zwycięsko w stronę zachodzącego słońca. Motyw wraca co jakiś czas, jednak całość jest dużo spokojniejsza. W tekście piosenki przewijają się motywy rodem z Dzikiego Zachodu, co nadaje jej bardzo fajny klimat.
Kolejny utwór utrzymany jest za to w tempie walczyka, kojarzy się z cyrkiem lub kinem niemym. Tekst jednak nie ma z tym zupełnie nic wspólnego - traktuje o kochankach, którymi kieruje nie tyle miłość, co pożądanie. Kontrast między kołyszącą się melodią a tym tekstem składa się na w sumie interesujący utwór, któremu warto poświęcić trochę więcej uwagi.
Następnie pojawia się sentymentalna ballada face, a po niej nastrój znów drastycznie się zmienia. Hitter Boogie 2 jest niczym innym, jak hołdem HITTa składanym jego fanom, nazywanych HITTERSAMI. Nie ma tu wiele tekstu ani specjalnie skomplikowanych melodii, ale nie przeszkadza mu to być koncertowym hitem, pozwalającym na dużą dawkę szaleństwa, wspólnego krzyczenia i skakania.
Takarajima ma ponownie bardzo pozytywny, radosny nastrój. Pod względem tekstu można by ją przyrównać do piosenki Kakkotsuke Man, gdyż pojawiają się tu takie same narcystyczne wyznania. Ma ona bardziej buńczuczny wyraz niż dotychczas pojawiające się na albumie piosenki, ale bez wątpienia jest to kompozycja o pozytywnej melodii, która może poderwać do tańca.
Takusan aishi aou, kończące japońskie wydanie płyty, może wydawać się kolejną balladą, ale spokojne intro szybko ustępuje śmiesznej skocznej melodyjce. Kluczem jest tu słowo "takusan", co oznacza "dużo". HITT namawia, by razem dużo śpiewać i tańczyć, by się dużo przytulać i kochać wzajemnie. Utwór ma niesamowicie pozytywny wydźwięk i na pewno wywoła u słuchacza uśmiech.
Następna piosenka, pierwszy z bonusów na europejskim wydaniu, też ma pozytywne przesłanie. HITT chce być tym, który swoją muzyką pomaga innym przetrwać i niesie im pomoc, kiedy to potrzebne. MEGAHITT znów charakteryzuje się śmieszną melodyjką, która jest niespecjalnie rock'n'rollowa, mimo że tak zarzeka się w tekście muzyk. Tak czy inaczej, jest to kolejny niosący uśmiech kawałek.
Nagle jednak HITT mówi nam, że pragnie coś zmienić w swoim życiu, że nie przytrafia mu się żadne szczęście, opuścili go przyjaciele i kobieta... czyżby poczuł bluesa? Tak sugeruje tytuł. Melodia ma w sobie jednak pewną żartobliwą iskierkę, która nie pozwala podejść do tego poważnie. Pianino przygrywa, jak w jakimś czeskim barze, skoczną piosenkę, a HITT wyśpiewuje swoje "lalala".
Album ten jest bardzo pozytywny i zdecydowanie widać tutaj, że tworzono go z myślą o fanach. Zawiera wszystko, co charakteryzuje HITTa, oraz kilka wartych uwagi, szczególnie pod względem melodii, utworów.