Mika powraca i to w kocim towarzystwie. Wydaje się, że w międzyczasie przemyślała to i owo, co zaowocowało naprawdę przyjemnym do słuchania singlem, wolnym od popowych klisz psujących All Hands Together. Moim zdaniem głównym powodem jest to, że na MY SUGAR CAT nie współpracowała z innymi artystami, dzięki czemu mogła sama (lub prawie sama) rządzić swoją muzyką. Spróbowała nawet nowych rzeczy: dominujące popowo-jazzowe brzmienie, do którego już się przyzwyczailiśmy, zostało zastąpione czymś, co można określić jedynie jako pop-reggae. Pozwolę sobie stwierdzić: to naprawdę działa.
Co ciekawe, jest to jedno z niewielu wydawnictw, których okładka rzeczywiście pasuje do wrażenia powstającego podczas słuchania. Nie mogę sobie wyobrazić lepszego momentu na ten singiel niż zachód słońca pod koniec lata.
MY SUGAR CAT zaczyna się miło i klubowo, przez co wydaje się, że można spodziewać się po Mice tego, co zwykle. Jednak wszystko zmienia się znienacka w popowy kawałek z wpływami reggae, łącznie z użyciem charakterystycznego dla tego gatunku efektu “wah-wah”. Oczywiście, szkoda, że klubowe zabarwienie znika tak szybko, ale na szczęście główny klimat tego utworu jest cały czas bardzo przyjemny, nawet dla takich umiarkowanych wielbicieli reggae, jak ja. Numer jest dużo ciekawszy niż All Hands Together, głównie dlatego, że stanowi fajne wspomnienie lata i, jak już wspomniałem wcześniej, idealne tło do zachodów słońca.
Koishikute ma ładny wstęp na trąbce, bardzo w stylu filmów noir. Jednakże nie trwa on dłużej niż piętnaście sekund. Podobnie jak pierwszy kawałek, ten też zmienia się o 180 stopni. Całość ponownie wpada w klimaty reggae i słuchacz zostaje zabrany w niespieszną podróż po umyśle popowej gwiazdki, która stała się aktorką. Jedną rzecz każdy fan zauważy z pewnością: wokalna sprawność artystki naprawdę błyszczy w tym utworze. Wykorzystanie przeciągnięć i delikatnego vibrato doskonale prezentuje talent Miki, przydając jej wiarygodności jako wspaniałej wokalistce i czyniąc ten singiel jeszcze przyjemniejszym.
MY SUGAR CAT (Instrumental) jest jednym z niewielu wysłuchanych przez mnie popowych, instrumentalnych kawałków, którym naprawdę udaje się prześcignąć wersję z wokalem. Jest on bardzo mocny i relaksujący. Odczucia te niekoniecznie pojawią się podczas słuchania pierwszego utworu. Wspaniała muzyka na wieczór, gdy chce się odpocząć po ciężkim dniu w pracy.
Koishikute (Instrumental) nie jest tak imponująca, jak poprzedniczka. Warstwa muzyczna nie bardzo radzi sobie sama, brzmiąc raczej jak muzyka tła z gry “Super Mario Bros”.
Gdy lato zbliża się ku końcowi, większość ludzi chce wycisnąć jak najwięcej z jego ostatnich dni. Ponieważ to wydawnictwo wnosi w jpopową formułę coś nowego, zdecydowanie polecam jego wybór. Mogę zagwarantować, że wieczór zakończysz podniesiony na duchu.