Recenzja

MUCC - Shangri-la

16/01/2013 2013-01-16 01:01:00 JaME Autor: Martyna "Gin" Wyleciał

MUCC - Shangri-la

Coś, co da się lubić!

Album Format cyfrowy

Shangri-la (Europe)

MUCC

Nowy album MUCC z pewnością jest swego rodzaju zaskoczeniem. Bo kto by się spodziewał, spoglądając na ostatnie dokonania muzyków, że postanowią oni zawrzeć na nowej płycie tak wiele drapieżnych, mocnych brzmień "w starym stylu". Ten album to coś, co łączy dwa przeciwne bieguny tego, czym jest MUCC, w jeden znakomity materiał.

Zacznijmy od wspomnienia trzech utworów singlowych, które miały zapowiedzieć album, a wcale nie oddają tego, co się na nim znajduje. Arcadia feat. DAISHI DANCE to piosenka o silnie elektronicznym charakterze. Jej taneczny charakter dominuje nad muzykami, spychając wszystkich, poza wokalistą na plan dalszy. Podobnie jest z Nirvaną, w której - choć jest spokojniejsza - nadal przebrzmiewa ten lekki, podparty elektroniką sposób nagrywania. Ostatni singiel, MOTHER, to też lekkie ale elektroniczne granie. Niewątpliwie dobrze się przy takich brzmieniach bawi, jeśli ktoś lubi słyszeć bas, gitary i inne rockowe smaczki, to raczej nie dla niego.

Prawdziwa przyjemność zaczyna się dopiero, kiedy pojawiają się piosenki nagrane specjalnie na tę płytę. Już w pierwszych dwóch utworach, otwierających album, Mr.Liar i G.G, można poczuć, że do łask wróciły jednak elementy mocne, rockowe, a czasem wręcz i metalowe. To jest wielką zaletą tego krążka, bo wreszcie szale tej elektroniczno-rockowej mieszanki, jaką tworzy MUCC, znalazły się w równowadze.

Jednak to w Honey mamy w końcu prawdziwie smakowite linie gitar, wyrazisty bas, a nawet growl Tatusro. G.G. i Honey opierają się na prostym, dobitnym rytmie perkusji, nadającym tempo piosence. Świetna gra gitary w tym drugim utworze wysuwa się tu zdecydowanie na plan pierwszy, a dziwne, mówione wstawki są paranoiczne i przywołują wcześniejszą twórczość grupy. Refren nie da spokoju, a ostry, nie do końca czysty wokal Tatsuro będzie się obijał w głębi czaszki jeszcze długo po wyłączeniu płyty.

Chociaż następna piosenka, The Bell at the End of the Line, ma trochę lżejsze brzmienie, to słucha się jej bardzo dobrze. Kluczem jest tutaj prostota i dobitność wyśpiewywanych przez Tatsuro słów oraz minimalistyczna warstwa instrumentalna. Ma się wrażenie, że wokalista snuje jakąś historię, a piosenka przez to w przedziwny sposób chwyta za serce. Następnie jest Pure Black. Lekka, jazzowa melodia z wyraźnym kontrabasem stanowi tło dla opowiadanej przez Tatsuro historii o miłości, a właściwie o mężczyźnie, który bezdusznie porzuca kobietę (nazywając ją dzieckiem, twierdząc, że bez niej będzie łatwiej i nie rozumiejąc jej zachowania oraz łez). Kobiecy, słodki głos przerywa piosenkę, swoimi nader egzaltowanymi wypowiedziami po angielsku: "Kocham cię, nie chcę dać ci odejść. Boże, niech on wróci, tak bardzo go kocham". Jak już MUCC weźmie się za motywy miłosne, nigdy nie wyjdzie to sztampowo.

Drugą taką piosenką "miłosną" jest Marry You. Tatsuro śpiewa w tak śmiesznie stylizowany sposób, że nie sposób się uśmiechnąć. Piosenka ma radosny rytm, czuć w niej szczęśliwą atmosferę ślubu. Kto by się spodziewał, że osoba śpiewająca tę piosenkę właśnie obserwuje, jak jego ukochana wychodzi za innego faceta? Kto by się spodziewał, ze tekst jest jednak dość gorzki.

Pomiędzy tymi dwoma piosenkami znajduje się chyba najciekawszy twór na tym albumie. Kyoran Kyosho - 21 st Century Baby jest pełne kontrastów. Na początku pojawia się prawie rapowany, szybki tekst, a potem piosenka nabiera rozmachu, ale też pojawiają się w niej ponownie lekko zaznaczone wstawki elektroniczne. Ale przede wszystkim jest do mroczny, ciężki utwór, jakiego dawno już nie słyszeliśmy. Growl, ale też ciekawe dziecięce chórki w refrenie stwarzają nietypową atmosferę, a jeśli doda się do tego bardzo agresywny, kontrowersyjny i wulgarny tekst - to zdecydowanie jeden z najbardziej przykuwających uwagę utworów na tej płycie.

Night Shy Craypas można by określić jako kawałek z serii "i chodź, pomaluj mój świat". Chociaż z trzech omawianych ma najbardziej pozytywne przesłanie, melodia jest najbardziej chwytająca za serce. Z tej bardzo ładnej piosenki, opartej na prostej linii gitary, przebrzmiewa dziwny smutek. Panowie z MUCCa zawsze na opak! Natomiast utwór YOU & I, ze swoim pogodnym charakterem, ale i dodatkiem rapowanych kwestii odbitych modyfikowanym elektronicznie echem, przypominać może takie piosenki jak Utagoe czy Ryuusei,

Najważniejszą na tym albumie jest jednak potężna kompozycja, od której album wziął swoją nazwę. Jest to najdłuższa piosenka na tym albumie, ale jest to koniecznie, by mogła w pełni pokazać swoją wielkość. Utwór rozwija się i powoli nabiera rozmachu. Prowadzi wybijający się puls perkusji i lekka gra na gitarze, która potem przeradza się w kołyszący rytm refrenu. Piosenka waha się - od spokojnych kojących fragmentów, z instrumentami smyczkowymi po dramatyczne partie, w których Tatsuro daje upust swoim emocjom. Wokalista przez cały czas śpiewa dużo niższym głosem, co także sprawia, że całość nabiera bardziej podniosłego charakteru. To fantastyczny utwór i można mieć pewność, że zagrany na żywo w odpowiedniej oprawie, rozkwitnie jeszcze bardziej.

Trudno jakoś zaszufladkować to, co stworzył MUCC. Z jednej strony kawał ciężkiej muzyki, ale pojawiają się w niej partie o zupełnie innym klimacie, silnie zmodyfikowane, futurystycznie brzmiące melodie, elektroniczne wstawki, przerobiony wokal - słowem to, czym ostatnio grupa namiętnie się parała. Pozostałościami ostatnich elektronicznych romansów MUCCa są zawarte na tym albumie piosenki singlowe. Kiedy zestawi się je z nowymi kompozycjami wyłania się zupełnie inny profil i zmiana, jaką (ponownie) przeszedł zespół. Shangri-la jest świetnym albumem, moim zdaniem o głowę przebija na przykład KARMĘ. Warto go mieć w swojej kolekcji (i mieć nadzieję, że następne wydawnictwa podążą jego śladem).
REKLAMA

Powiązani artyści

Powiązane wydawnictwa

Album Format cyfrowy 2012-12-12 2012-12-12
MUCC
REKLAMA