JaME prezentuje omówienie albumów, które zmieniły oblicze japońskiej muzyki (część I).
Wiecie, jak to jest z zespołami pokroju Metalliki, Iron Maiden czy Queen? Każdy je zna, większość coś kiedyś słyszało, niewielu słucha na co dzień, prawie nikt nie zna całej twórczości. Podobnie jest z legendarnym (jak ja nie lubię tego słowa!) X JAPAN, który stoi ponad wszystkim, jeśli chodzi o rozpoznawalność marki. Jednocześnie zdaje się powoli stawać pieśnią przeszłości i cieniem samego siebie. Spora w tym zasługa głównodowodzącego, który jakby nie ma pomysłu na to, co dalej ze swoim dzieckiem zrobić. YOSHIKI zapowiadał nowy album już wiele razy. Ba! Ponoć krążek był kiedyś według jego słów na ukończeniu! Lata mijają, a fani nadal czekają. Czytając opinie w wielkim śmietniku zwanym "internet" i słysząc kilka osobiście, dochodzę do wniosku, iż powoli wszyscy tracą nadzieję, że gwiazda X JAPAN rozbłyśnie jeszcze pełną mocą choćby raz.
Co by jednak nie mówić o obecnym stanie zespołu, jego sława nie pojawiła się niczym królik z kapelusza. Dwójka młodych, zafascynowanych amerykańskim glam-rockiem (i pokrewnymi mu gatunkami) chłopaków założyła zespół jeszcze w latach 70., gdy zapewne większości czytelników (w tym i mnie) nie było jeszcze na świecie. Po licznych perypetiach i roszadach personalnych, których nie zamierzam tutaj opisywać, uformował się pierwszy stały skład, z którym zarejestrowano album Vanishing Vision. Dziś to dzieło stanowi z jednej strony kawał wspaniałej roboty, z drugiej ścianę nie do przebicia z powodu jakości nagrania. W dobie wszechobecnego pieszczenia dźwięku na sesjach nagraniowych, pierwszy długograj X'a może wydawać się śmiesznie brzmiącym nagraniem demo. Nie umniejsza to jednak jakości kompozycji, które zwyczajnie urywają głowę. Mieszanka metalu (w kilku jego odmianach) uzupełniona została świetną balladą. Tak zrodził się pierwszy klasyk X JAPAN. Nie o nim jednak dziś mowa...
Najważniejszym w mojej opinii dziełem w dorobku X JAPAN i jednym z najważniejszych w historii rockowej muzyki japońskiej jest wydany w 1989 roku Blue Blood. Drugi album wywindował młody jeszcze zespół do statusu żywej legendy, co zresztą jest całkowicie uzasadnione, biorąc pod uwagę zawartość wydawnictwa i towarzyszącą mu trasę promocyjną. X niszczył na żywo większość (wszystkie?) grających ówcześnie kapel za sprawą fenomenalnych, niezwykle widowiskowych występów. Co zaś się tyczy samej płyty, fani ciężkiego grania dostali do rąk dwanaście kompozycji stanowiących po dziś dzień niedościgły wzór. Tam nie ma słabych momentów. Nawet na upartego nie znajdziemy utworu, który można by określić jako "średniak". Czysty geniusz kompozytorski YOSHIKIego i ekipy można usłyszeć w każdej sekundzie trwania Blue Blood. Bez znaczenia jest tu fakt, że część materiału znalazła się na wcześniejszych singlach czy poprzednim LP. Tutaj zostały rozbudowane i uzupełnione.
Najjaśniejszą perełkę stanowi bezsprzecznie Rose of Pain - monumentalne dzieło rozpoczynające się od dźwięku organów. Początkowy balladowy klimat przechodzi powoli przez kolejne segmenty zmian tempa, by w finalnym fragmencie uderzać słuchacza już czystą, wściekłą, metalową agresją. Całość zyskuje na charakterze dzięki towarzyszącej zespołowi orkiestrze. To trzeba usłyszeć samemu. Na płycie znajdziemy też wiecznie żywe Kurenai i X, które będą brzmieć swojsko dla fanów power metalu lat 80., zaś obeznanych z twórczością X JAPAN zadowolą klimatem rodem z Vanishing Vision. Zresztą dwa wspomniane utwory to chyba najbardziej znane kawałki w dorobku kapeli. Absolutnym mordercą w kwestii tempa jest natomiast Orgasm. Niespełna trzy minuty najdzikszej jatki, jaką na tym albumie można usłyszeć. Wszystko to okraszone świetnym dialogiem gitar. YOSHIKI jest bardzo dobrym bębniarzem, a jego specyficznie nagrana na Blue Blood perkusja dodaje poszczególnym utworom niesamowitej mocy. Obok szybkich kompozycji znalazło się też miejsce na ballady i tu mam na myśli kolejny klasyk - Endless Rain. Po dziś dzień piosenka ta stanowi jedną z najpiękniejszych, jakie w ogóle dane mi było usłyszeć. Tutaj też YOSHIKI ukazuje bardziej subtelne oblicze, zasiadając za fortepianem. Prócz wyżej opisanych mamy jeszcze utwory czysto glam-rockowe, które pozwalają odetchnąć po ciężkich fragmentach. Starczy wspomnieć Week end, który gości na koncertach nawet teraz.
Blue Blood to taki the best of, jeśli chodzi o X JAPAN. YOSHIKI wali w bębny jak opętany, a Toshi zdziera jeszcze swoje gardło, śpiewając z charakterystyczną chrypką. Klimatu tego albumu nie da się opisać słowami i tylko żal chwyta za serce, gdy uświadomimy sobie, że dwóch muzyków spośród nagrywających ten wspaniały materiał już nie żyje. Tym dziełem kończy się też epoka metalu w twórczości zespołu, która za kilka lat zostanie zastąpiona bardziej rockowymi klimatami na wzór choćby Guns N' Roses. Pomimo nierównego brzmienia dźwięku, jest to płyta wiecznie żywa i zabijająca wręcz zawartością. Jeśli ten tekst czyta ktoś, kto z X JAPAN jeszcze nie miał do czynienia, powinien rozpocząć przygodę z nim właśnie od Blue Blood.
Visual kei lat 80. i początku 90. jest zdecydowanie innego rodzaju niż to, co serwują nam obecnie śliczni chłopcy umazani dziką pomadką. Nie ma mowy o odsmażanych kotletach z nowym ciuchem w klipie. Wcześniej przede wszystkim liczyła się muzyka, zaś wygląd służył tylko i wyłącznie dopełnieniu całości. Dzisiejszy vk w tej kwestii nie wymaga szerszego komentarza, bo jaki on jest, każdy widzi. Tych oldskulowych zespołów zwyczajnie nie można zastąpić. Obojętnie, czy mówimy tu o X JAPAN, Luna Sea, Dead End, Aion czy wielu, wielu innych. To była zupełnie inna liga i inny świat. Co smuci mnie obecnie w muzyce japońskiej, to fakt zapatrzenia na Amerykę i Europę, podczas gdy na własnym podwórku młodzi mają tak świetne wzorce muzyczne. Owszem, YOSHIKI i pozostali również inspirowali się Ameryką i tworami pokroju Kiss, jednak pisząc muzykę nie kopiowali jej. Zamiast tego nagrywali dzieła unikalne i warte odkrywania na nowo nawet po długich latach. Za to właśnie tysiące ludzi na całym świecie kochają X JAPAN niezależnie od tego, czy jest aktywny, czy też trwa w stagnacji. Co więcej, pomimo zmiany stylu kompozycji, YOSHIKI nadal posiada unikalny dar tworzenia w muzyce pewnego patosu, który nie trąci kiczem. Słuchając X'a, ma się wrażenie obcowania z czymś wielkim, bo i taki w istocie jest ten zespół. Cokolwiek by mu nie zarzucić, biorąc pod uwagę ostatnią aktywność, jest to wciąż żywa legenda.
Wobec powyższego dziwić może fakt, iż stosunkowo rzadko jakiś zespół bierze na warsztat twórczość X'a. Dlaczego tak się dzieje? Trudno mi odpowiedzieć, wszak wielu artystów młodszego pokolenia podaje go jako swoich idola. Jak już wspomniałem, coraz większa rzesza młodszych odbiorców kojarzy X JAPAN jako markę. Tymczasem to wcale nie znak towarowy, a naprawdę dobry zespół, który ma do zaoferowania pokaźny kawał muzycznej historii. Najlepszym na to dowodem niech będzie pokrótce omówiona wyżej płyta Blue Blood, która wciąż po latach stanowi niedościgniony wzorzec dla ogromu znanych mi kapel.