Recenzja

MALICE MIZER - merveilles

13/03/2014 2014-03-13 11:07:00 JaME Autor: Lu:na

MALICE MIZER - merveilles

JaME prezentuje omówienie albumów, które zmieniły oblicze japońskiej muzyki (część II).


© Midi:Nette
Album CD

merveilles

MALICE MIZER

Visual kei to bez wątpienia pewien kicz. Specyficzny, często wizualnie ładny, ale kicz. Krzykliwe stroje, kolorowy makijaż i zespoły, w których trudno rozróżnić gitarzystów od gitarzystek. Ma to jednak swój niedościgniony urok i albo można się w nim zanurzyć bez reszty, albo się go szczerze nienawidzi. Co jednak znajduje się pod tą warstwą pudru, która kiedyś w końcu opadnie? Oto jest pytanie!

Pewnie większość czytających moje teksty zauważyła, iż nie darzę zbytnią sympatią obecnych młodych zespołów. Jest jeden i tylko jeden powód, dlaczego tak brakuje kreatywności w tym, co robią. Wystarczy odpalić kilka udostępnionych na YouTube teledysków poszczególnych topowych, głośniejszych grup, by utwierdzić się w przekonaniu, że to już kiedyś było. Można w tym temacie polemizować, ale częstokroć sprowadzać się to będzie do poziomu dyskusji na temat albumów kapel grindcore'owych, nagrywających kawałki kilkusekundowe. Po co i na co to komu?

Zamiast tego można poszperać wcale nie tak głęboko w tej części sceny vk, która już odeszła w niebyt. Wystarczy odrobina wysiłku, żeby wydobyć z odmętów globalnej sieci nazwy pokroju BAISER, Aliene Ma'riage, Raphael czy choćby autorów opisanego niżej dzieła - MALICE MIZER.

Zanim Mana zaczął nagrywać ciężki gitarowy gotyk, a GACKT stał się bożyszczem tłumów tańczącym z pluszakami, obu panów łączył jeden zespół i jedna scena. Śmiem twierdzić, że był to dla obu (i reszty składu MM) najlepszy okres działalności w życiu, kiedy tworzyli coś tak unikatowego, iż żadna inna formacja nigdy ich nie doścignie. Dziełem najważniejszym było zaś dla nich właśnie merveilles, którym zapisali się w historii japońskiej muzyki na zawsze.

Zanim przejdę do opisu twórczości, trzeba wspomnieć o pewnym fakcie. MALICE MIZER to formacja zaplanowana z niezwykłą precyzją. Image poszczególnych członków zarówno na zdjęciach, teledyskach, jak i koncertach był dopracowany do najdrobniejszych szczegółów. Próżno jednak szukać tam słodkich chłopczyków. To był zupełnie inny świat. Przepych kojarzący się z barokiem i sceny stylizowane na potężne zamczyska. Podobny rozmach jest dziś nie do osiągnięcia dla młodych zespołów. Cała otoczka, jaką Mana z załogą budowali, stanowiła dopełnienie muzyki. Jedną wielką całością, tworzącą coś więcej ponad zespół (nazwijmy to umownie) rockowy. W tym miejscu dochodzimy do muzyki, która przecież w tym wszystkim jest najważniejsza.

marveilles - esencja kreatywności i tego, co definiuje dla mnie visual kei jako (khem...) nurt muzyczny. Dać odpowiednim ludziom wystarczające środki, a efekt przerośnie najśmielsze nawet oczekiwania. Tak można pokrótce podsumować dwanaście kompozycji, które znalazły się na albumie. MALICE MIZER to twór rockowy, jednak leżący tak daleko od właściwej temu gatunkowi agresji jak to tylko możliwe. Zamiast zgiełku gitar i wokalistów walczących z mikrofonem, dostajemy niespełna pięćdziesiąt minut estetycznej i finezyjnej muzyki, wykraczającej poza znany ogólnie gotycki rock, a jednak mieszczącej się w jakiś sposób w tej szufladce. Zresztą merveilles zawiera bardzo szeroki wachlarz stylistyczny, jeśli chodzi o inspiracje dźwiękowe. Znalazło się tutaj miejsce na odrobinę dance'u rodem z lat 80., trochę synthpopu i garść mrocznych syntezatorów znanych fanom późniejszej twórczości Many. Flagowe i najbardziej znane Syunikiss ~nidome ni aitou~, Bel Air ~kuuhaku no toki no naka de~ czy Le ciel to z kolei przykład lekkiego gitarowego grania, w którym pojawiają się instrumenty smyczkowe, pianino i mnóstwo innych ozdobników, budujących niepowtarzalny nastrój.

Nie sposób tutaj rozwodzić się nad tym, co na albumie najlepsze, a co najgorsze, a powód tego jest prosty. Ta płyta nie ma słabych momentów. Jakkolwiek słuchacz może nie tolerować poszczególnych, zawartych na niej gatunków muzycznych, tak nie sposób odmówić żadnej kompozycji swoistego uroku. Co najważniejsze - każdy utwór został nagrany przez jeden zespół, co czyni ów przekrój jeszcze bardziej interesującym.

Fani GACKTa powinni przesłuchać choćby Le ciel. Nigdy potem już nie zaśpiewał podobnego utworu i choć jeszcze z początku solowej kariery próbował nagrywać kawałki nawiązujące do MALICE MIZER, tak z biegiem czasu dał sobie spokój. Popadł w popową monotonię, klepiąc kolejne ckliwe ballady o miłości, których zwieńczeniem był całkowicie chybiony Love Letter. Tymczasem wspomniany wyżej utwór, który mogę śmiało nazwać arcydziełem, jest tylko jednym z kilkunastu przystanków płyty. Płyty, która powinna stanowić dla fana muzyki japońskiej swego rodzaju elementarz.

Powtórzę pytanie, które pojawiło się przy okazji recenzji Blue Blood X JAPAN: dlaczego młode kapele, których przecież nie brakuje, nie grają już czegoś choćby zbliżonego do MALICE MIZER? Trudno mi to wytłumaczyć. Może brak im aż takiej wyobraźni muzycznej? Może łatwiej klepać melodyjne schemaciki w stylu zwrotka, refren, zwrotka, refren? A może po prostu brak w nowej generacji tej tożsamości muzycznej, która pozwalała kiedyś przedostać się na rynek formacjom skazanym z góry na porażkę? Tak czy inaczej, pokrótce omówiony wyżej merveilles MALICE MIZER to propozycja ponadczasowa. Album o tyle ważny, że wybiegający daleko poza ramy jakkolwiek pojmowanej muzyki jrockowej. Płyta, która jest tak dobra i unikatowa, że sięgnąć mogą po nią z powodzeniem ludzie niemający z azjatyckim rynkiem muzycznym do czynienia. Omówiony wcześniej album X'a jest doskonały, ale nie ustrzegł się wad, do których z perspektywy czasu z pewnością zaliczyć mogę jakość produkcji. Tymczasem merveilles było fenomenalne podczas premiery w 1998 roku, jest fenomenalne obecnie i takie będzie za kolejne naście lat, gdy po ten album wrócę po raz kolejny.

I na koniec słodko-gorzka myśl, która naszła mnie po usłyszeniu konwersacji kilku fanów jrocka jakiś czas temu. "MALICE MIZER jest nudny”. Owszem jest. Dla ludzi, których fascynacje muzyczne kończą się tam, gdzie zaczyna się pierwszy dźwięk muzyki w teledysku. Tak bowiem się stało, że MALICE MIZER nie tylko na wspomnianym albumie, ale jako całość jest tworem wymagającym od słuchacza szerokiej perspektywy. Jest czymś, co - jak wspomniałem - definiuje dla mnie visual kei. Czymś, czego nie można włożyć w ramy gatunku i zaszufladkować. Za to właśnie cenię Manę, GACKTa, Kamiego, Köziego, Yu~kiego i wszystkich, którzy w tym zespole kiedykolwiek zagrali.
REKLAMA

Powiązani artyści

Powiązane wydawnictwa

Album CD 1998-03-18 1998-03-18
MALICE MIZER

Najlepsze z najlepszych

the GazettE - MADARA © MALICE MIZER / Midi:Nette

Recenzja

the GazettE - MADARA

“MADARA” to klasyk współczesnego visual kei.

D’espairsRay - Coll:Set © MALICE MIZER / Midi:Nette

Recenzja

D’espairsRay - Coll:Set

JaME prezentuje omówienie albumów, które zmieniły oblicze japońskiej muzyki (część VI).

BUCK-TICK - Six/Nine © MALICE MIZER / Midi:Nette

Recenzja

BUCK-TICK - Six/Nine

JaME prezentuje omówienie albumów, które zmieniły oblicze japońskiej muzyki (część V).

DIR EN GREY - Gauze © MALICE MIZER / Midi:Nette

Recenzja

DIR EN GREY - Gauze

JaME prezentuje omówienie albumów, które zmieniły oblicze japońskiej muzyki (część IV).

deadman - in the direction of sunrise and night light © MALICE MIZER / Midi:Nette

Recenzja

deadman - in the direction of sunrise and night light

JaME prezentuje omówienie albumów, które zmieniły oblicze japońskiej muzyki (część III).

MALICE MIZER - merveilles © MALICE MIZER / Midi:Nette

Recenzja

MALICE MIZER - merveilles

JaME prezentuje omówienie albumów, które zmieniły oblicze japońskiej muzyki (część II).

X JAPAN – BLUE BLOOD © MALICE MIZER / Midi:Nette

Recenzja

X JAPAN – BLUE BLOOD

JaME prezentuje omówienie albumów, które zmieniły oblicze japońskiej muzyki (część I).

REKLAMA