Recenzja

girugamesh - MONSTER

28/06/2014 2014-06-28 13:08:00 JaME Autor: Lu:na (wolny strzelec)

girugamesh - MONSTER

Czy "MONSTER" naprawdę taki straszny? Sprawdzamy nowy album girugamesh!


© Danger Crue Records
Album CD

MONSTER (European Edition)

girugamesh

girugamesh – jeden z najlepiej zapowiadających się zespołów w początkach swojej działalności. Istny powiew świeżości i brak kompromisów. Ciężka muzyka w najlepszym wydaniu. Grupa młodych mężczyzn, stojąca na scenie w garniturach, która za moment demolowała publiczność mocarnymi utworami. Wszystko zapowiadało się tak dobrze... Tymczasem jest rok 2014 i mam wrażenie, że nawet chłopak z reklamy Sakura-Con 2009 wstydzi się swojego ówczesnego występu. Jak bowiem wytłumaczyć fakt, że tak zdolni muzycy zaczęli grać muzykę mdłą, wtórną i wręcz niszczącą zmysł słuchu? Męskie garnitury kurzą się w szafie. Teraz czas na kolorowych chłopaków w szalikach, z pomadką na ustach i tonami żelu na włosach.

Stroniłem od tego zespołu. Po prostu od ładnych kilku lat nie reprezentuje on dla mnie większej wartości muzycznej. Dałem jednak szansę albumowi MONSTER. Po części przez to, że tytuł brzmi groźnie. Odrobinę przez okładkę będącą trochę w stylu retro, gdzie mamy nawet azjatycką wersję Angusa Younga. Głównie jednak przez pannę Agatę, która wspomniała, że chciała by poznać moje zdanie. Bez uprzedzeń odpaliłem więc krążek.

Abym nie został źle zrozumiany na wstępie – nie mam zupełnie żadnego problemu z muzyką elektroniczną. Po dziś dzień uwielbiam Soft Ballet, Kraftwerk czy choćby nawet tak znienawidzonego przez sporą grupę osób Skrillexa. Połączenie muzyki rockowej z elektroniką to ryzykowna sprawa i trzeba do tego podejść odpowiednio. Podobna sztuka udała się już w przeszłości Buck-Tickowi. Poszukiwaczy nowych brzmień ze spokojnym sercem odeślę do młodszego Enter Shikari. Niestety - również wiele zespołów w temacie dało ciała, że wspomnę The Path of Totality Korna lub próby the GazettE.

Tymczasem girugamesh potraktowało ową fuzję nie jako eksperyment, a jako nową drogę kariery. Od kilku lat faszerują nas dyskotekowym młóceniem metalu i w zamyśle swym są nieustępliwi.

Intro MONSTER robi naprawdę dobre wrażenie. Ciężkie gitary w połączeniu z dubstepowym szaleństwem zapowiada się całkiem przyzwoicie. Niestety czar pryska dokładnie w ósmej sekundzie pierwszego utworu – Drain. Pomijając fakt festyniarskich syntezatorów, nie mogę przejść obojętnie obok electro-beknięcia. To dopiero początek, a już pojawia się solidny zgrzyt. Mocarne uderzenia gitar są upstrzone wspomnianymi syntezatorami niemalże przez cały czas trwania utworu, a co kilka/kilkanaście sekund pojawia się dziwnie głośno nagrany dźwięk, który dosłownie razi uszy. Nie wiem czy to kwestia masteringu, czy działanie celowe, ale przynajmniej muzykom udało się uzyskać pewien efekt – nie zaśniecie słuchając albumu. Po kiepskim i typowym Drain pozostaje niesmak, a jest do utwór idealnie obrazujący zawartość tego długograja.

Idźmy dalej. Świetnie zapowiadający się antlion pit dawkuje nam napięcie od samego początku z lekkim tylko szaleństwem DJa. Mroczniejsze brzmienie niestety w połowie łapie czkawkę na rzecz kolejnego gładkiego refrenu i następnej rażącej w uszy, dubstepowej "wiertarki". BAD END DREAM. No i mamy kolejny lukrowany opening/ending do anime. Live is Life. Mimo ciekawego początku, znowu popada w schemat tendencyjnych przyśpiewek w refrenie. Po drodze jest jeszcze nijaki INCOMPLETE, który dziwnie przypomina mi ostatnie dokonania MUCCa (który to bynajmniej nijaki nie jest).

Z czasem słuchacz uświadamia sobie, że przez ten album trudno jest przebrnąć, słuchając go w pełnym skupieniu. Gdy leci w tle – ok. Gdy ktoś ma ochotę się rozsmakować w detalach, nie da rady.

W tonie słodyczy i jazgotu dźwięków wszelakich da się jednak wyłowić te kilka perełek nadziei na lepsze jutro. Przykładem światełka w tunelu jest Voltage, który pędzi w jednostajnym tempie, ale za to zawiera świetną pracę blastów na perkusji i konkretny gitarowy strzał w okolicach drugiej połowy utworu. Tutaj aż chce się podskakiwać! Tak powinien brzmieć cały materiał! Satoshi wraca nawet na moment do korzeni i odstawia na bok wygłaskany, popowy wokal chłopca z boysbandu. Kolejnym strzałem w dziesiątkę jest Zantetsuken, masakrujący chwytliwym riffem rozciągniętym na całą długość trwania utworu. Pomimo kolejnego przesłodzonego refrenu, kompozycja jest jak najbardziej przyzwoita i ma moc. Resolution natomiast, choć też dyskotekowy, potrafi zainteresować słuchacza ciekawą konstrukcją z kilkoma zmianami tempa i wolniejszym, bardziej pompatycznym momentem z pięknie brzmiącą gitarą. Dowód na to, że nawet w stylistyce dance-metalu da się nagrać coś solidnego. Pozytywnie zaskakuje ALONE, które jest po prostu frywolnie uspokajające i pogodne.

I taki właśnie jest MONSTER - najnowszy album długogrający girugamesha. Gdzieś w głębi tli się jeszcze ten czar, tak wspaniałych pierwszych wydawnictw. Niestety wszystko jest przykryte warstwą popowego lukru i zupełnie niepotrzebnej elektroniki, która tylko rozprasza i irytuje słuchacza. Przebrnięcie przez całość za jednym podejściem graniczy z cudem. Wyłapanie pozytywów jest jeszcze trudniejsze, a szukanie perełek jest... właśnie – szukaniem.

Omówione wydawnictwo oceniam z pozycji słuchacza, który do dziś ma w pamięci utwory pokroju smash!, volcano, Mouja no koushin, czy świetnego Kowareteiku sekai. Niestety dzisiejszy girugamesh jest dla mnie dowodem na przerost formy nad treścią. Proste, momentami toporne brzmienie początkowych wydawnictw intrygowało o wiele bardziej, niż fajerwerki wstawianie usilnie ku uciesze młodszego pokolenia. No ale jak to mawia prawo rynku – sprzedać też się trzeba umieć. W skali szkolnej ode mnie leci zasłużona dwója z lekkim plusem. Mam tylko nadzieję, że mimo wszystko MONSTER daje radę na żywo i polscy fani ubawili się na niedawnym koncercie.
REKLAMA

Powiązani artyści

Powiązane wydawnictwa

Album CD 2013-11-27 2013-11-27
girugamesh
REKLAMA