Relacja

DIR EN GREY po raz czwarty w Polsce

21/05/2015 2015-05-21 01:56:00 JaME Autor: Martyna "Gin" Wyleciał

DIR EN GREY po raz czwarty w Polsce

Bez względu na to, ile razy wystąpią, jednego można być pewnym: każdy koncert będzie wyjątkowym doświadczeniem, jedynym w swoim rodzaju.


© Agata 'andi' Paz
18 maja 2015 roku DIR EN GREY ponownie zawitał do Polski. Jako że był to czwarty koncert tego zespołu w naszym kraju, wiele osób zdążyło już go dobrze poznać od koncertowej strony. Fani pospieszyli więc do warszawskiej Progresji, wiedząc, że szykuje się muzyczne wydarzenie, które na długo zostanie w pamięci. Ci, którzy jeszcze nie mieli okazji uczestniczyć w koncercie DEG-a, pojawili się, skuszeni albumem i nowym brzmieniem zespołu.

Tegoroczny koncert promował album ARCHE, który pozwolił zespołowi stworzyć bardzo kompletny i efektowny show. Jego efektowność polegała na tym, że DIR EN GREY, bardziej niż podczas któregokolwiek z dotychczasowych koncertów, postawił na widowiskowość. Nacisk na elementy wizualne widać było już od pierwszej chwili, gdy zespół pojawił się na scenie. Każdy z muzyków (prócz Shinyi) miał mocny, nieregularny makijaż. Image Kyo był najbardziej diaboliczny. Czarny makijaż tworzył na jego oczach niemalże maskę, zza której spoglądały pozbawione tęczówek, przerażające białe oczy. Kyo miał na sobie czarną długą, luźną koszulę bez rękawów, której nie zdjął aż do ostatniej piosenki. Czasem jednak zrzucał ją z ramienia, spoglądając zza niego niczym demoniczna wersja gejszy z orientalistycznych obrazków.

Jednak nie tylko wizerunek artystów podkreślał wizualny charakter koncertu. Tym razem zespół postanowił wykorzystać wizualizacje, tak dobrze znane japońskim fanom. W przypadku RINKAKU czy Revalation of mankind był to teledysk, ale w innych – specjalnie przygotowane wideo. Jedną z najlepszych opraw wizualnych miało Magayasou, podczas którego za Kyo zaczęły rozkwitać kolorowe kwiaty, które następnie zmieniły się w wirujące części ciała. Ten makabryczno-psychodeliczny obraz dobrze współgrał z muzyką. Jednak największe wrażenie robiło Kukoku no kyouon, podczas którego na ekranie pojawiły się lampiony unoszące się w niebo. Ich czerwone światełka rozświetlały ciemność niczym chmara świetlików, a uniesione ręce fanów zdawały się je wysyłać w górę. Szkoda, że muzycy ze sceny nie mogli tego zobaczyć. Całość tworzyła niezwykle piękną, liryczną atmosferę i zapierała dech w piersiach.

Spora ilość utworów na ARCHE jest właśnie taka – melodyjna i stonowana. Lecz nawet tym piosenkom, które są nieco szybsze i agresywniejsze, brak szczególnej mroczności i nie można powiedzieć, żeby były one ciężko przyswajalne – co było często głównym zarzutem wobec utworów z poprzedniego albumu DUM SPIRO SPERO. ARCHE natomiast sprawdza się fantastycznie na koncertach i bez problemu sprosta różnorodnym oczekiwaniom słuchaczy. Ci, którzy gustują w cięższych brzmieniach, również się nie zawiedli. Okazji do pogo było kilka, ale najlepsze zapewniło The inferno, które zgodnie z tytułem sprawiło, że wśród publiczności rozpętało się piekło. Wcześniej podczas Chain repulsion czy Cause of Flickleness również można było porządnie poskakać czy headbangować.

Największe szaleństwo rozpętało się jednak podczas bisu, gdy zespół zagrał RED SOILl, -saku- i Hageshisa to…. Na sali nie pozostał nikt, kto by nie skakał, wymachiwał dziko głową lub wrzeszczał do wtóru fragmenty utworów. Również muzycy stali się bardziej aktywni, zaczęli przemieszczać się po scenie, podchodzić bliżej fanów i zachęcać publiczność, by szalała jeszcze bardziej. Kyo wyjął z uszu odsłuch, by lepiej słyszeć, jak tłum wykrzykuje z całych sił tytułowe zdanie ostatniej piosenki: „Hageshisa to, kono mune no naka de karamitsuita shakunetsu no yami”.

Występ Kyo tego wieczoru był niezwykły i jeszcze bardziej niż dotychczas teatralny. Piosenki na ARCHE są dość skomplikowane wokalnie i w dużej mierze śpiewane – mniej w nich growlu i wszelakich wrzasków (choć i te się zdarzają). Kyo często uderzał w bardzo wysokie rejestry, wychodząc z tego wyzwania obronną ręką. Pod względem performance’u natomiast potrafił przekazać mnóstwo emocji samym spojrzeniem pustych, białych oczu. Gdy śpiewał ostatnie wersy RINKAKU będące parafrazą dziecięcej wyliczanki, sam wyglądał niczym demon, którego przyzywa się w piosence. Jego rozpostarte szeroko ramiona unoszone raz po raz dyrygowały publicznością, która za każdym razem wiwatowała głośniej i głośniej. Gdy w przerwie między piosenkami fani zaczęli skandować nazwę zespołu, tkwiący nieruchomo wokalista, wpatrzony demonicznym wzrokiem gdzieś ponad tłumem, zdawał się chłonąć energię płynącą od ludzi, by zaraz oddać ją z nawiązką podczas kolejnych utworów. Gdy po odśpiewaniu Revelation of mankind rzucił mikrofonem i zszedł ze sceny, nikt nie miał wątpliwości, że zaraz powróci.

Równie ciekawie obserwowało się pozostałych członków zespołu. Toshiya zdawał czuć się doskonale w lekko teatralnej oprawie tego koncertu. Jego gesty i postawa były wyważone i dostosowane do utworów. Kiedy trzeba, zachęcał publiczność do większego szaleństwa, zdarzało się też, że wycofawszy się do tyłu, zasłaniał twarz włosami i skupiał się na grze. Zadziwiające, ale ARCHE posiada wiele momentów, gdy bas po prostu milczy. Toshiya stał wtedy cały napięty i czekał na moment, kiedy będzie mógł się włączyć do piosenki. Podczas wspomnianego już Kukoku no kyouon ukląkł ze swoim basem, a grając w ten sposób podkreślał tylko dramatyzm utworu. Zabłysnąć mógł natomiast podczas Tousei, gdzie bas - gdy już rozbrzmiał - był wyjątkowo intensywny, oraz Phenomenon, który rozpoczynał się od jego gry. Gdy koncert dobiegał końca, a publiczność szalała podczas Hageshisa to…, Toshiya zajął całą lewą część sceny, rzucając się i szarpiąc brutalnie struny gitary. Na koniec podniósł instrument w górę i z całej siły uderzył w niego pięścią.

Kaoru i Die zdawali się być swoimi zupełnymi przeciwieństwami. Drapieżny Die z czerwonym włosami nieustannie się poruszał, grał emocjonalnie, wymachiwał głową i koncentrował uwagę na fanach. Kaoru natomiast ze stoickim spokojem i profesjonalizmem oddawał się grze, całkowicie się na tym skupiając. Jednakże w tych momentach, w których zwracał się do publiczności, widać było, że jest ona dla niego ważna. Każda okazana fanom chwila uwagi spotykała się z żywą reakcją i wiwatami. Shinya był natomiast cichym bohaterem koncertu. Jego gra jak zawsze imponowała. Raz grał naprawdę spokojnie, innym razem osiągał na perkusji niewiarygodne wręcz prędkości. Chwilami – podobnie jak Toshiya – przestawał grać, czekając na swoją kolej ze zwieszoną głową. Jego zestaw perkusyjny wyglądał również imponująco. Gdy przyrównało się do niego perkusję, którą rozstawił muzyk z Rise of the Northstar – zespołu supportującego DIR EN GREYa podczas tej trasy – ta wyglądała niczym wersja dziecięca. Jedynym minusem było to, że Shinya zupełnie ginął za swoimi bębnami i talerzami. Wyszedł jednak na koniec do fanów, by rzucić im kilka pałeczek.

Każdy z muzyków osobno stanowi nie lada osobowość, ale tylko wspólnie potrafią stworzyć wyjątkowy koncert, taki jak ten, którego można było doświadczyć w majowy wieczór w Warszawie. Muzycznie nie był to tak agresywny występ, jak to już się zdarzało, bo też nie pozwalały na to utwory na ARCHE. Nie było szczególnych kontrowersji, nie było wyraźnych interakcji zespołu z publicznością, nie było żadnych fajerwerków muzycznych i scenograficznych. A jednak był to jeden z najbardziej spektakularnych koncertów DIR EN GREYa. Zespołu, który w pierwszej minucie swojej bytności na scenie zdołał zawładnąć duszami fanów i wyzwolić z nich niesamowitą energię.

Jak mawiał filozof, nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki. W przypadku DIR EN GREYa oznacza to tyle, że każdy kolejny koncert jest zupełnie nowym przeżyciem, nieporównywalnym z żadnym dotychczasowym. Zespół zagrał w Polsce jak na razie cztery razy, a żaden z tych występów nie przypominał poprzedniego i był odkrywaniem innych obszarów degowej twórczości. Za każdym razem muzycy zachowują się inaczej, a publiczność inaczej ich odbiera. Wydawać by się mogło, że i jedni, i drudzy uczą się siebie i lepiej poznają. W ten sposób zespół może być pewny, że głodni wrażeń fani stawią się na każdym koncercie. I oby ci nie musieli długo czekać na kolejną okazję. Bo warto.


Setlista:

-SE-
01. Soshaku
02. Chain Repulsion
03. Sustain the UNtruth
04. Un Deux
05. Uroko
06. Tousei
07. RINKAKU
08. Kukoku no kyouon
09. Magayasou
10. Phenomenon
11. Behind a Vacant Image
12. Cause of Fickleness
13. The inferno
14. Revelation of mankind

Encore:
15. RED SOIL
16. -saku-
17. Hageshisa to, kono mune no naka de karamitsuita shakunetsu no yami


Pełna galeria zdjęć do obejrzenia na Facebooku: TUTAJ.
REKLAMA

Galeria

Powiązani artyści

Powiązane wydarzenia

Data Wydarzenie Lokalizacja
  
18/05/20152015-05-18
Koncert
DIR EN GREY
Progresja Music Zone
Warszawa
Polska
REKLAMA