Koncerty są wyzwaniem. Fani wydają górę pieniędzy, przyjeżdżają często z bardzo daleka, a na miejscu wita ich pochmurny, deszczowy Kraków, który zmienia czekanie na występ w małą, przemokniętą udrękę. Zespół też nie ma lepiej: w obcych krajach, ciągle w drodze, zmęczenie, niewyspanie. Czy ktokolwiek się tym przejmuje? Oczywiście, że nie. Koncerty są magicznymi wydarzeniami, podczas których nawet najgorsze troski, największe zmęczenie i niewygody odchodzą w niepamięć.
Gdy zgasły świata i rozbrzmiała muzyka, nikt już nie pamiętał to tym, że przez pół dnia mókł i marznął, a jutro ma pracę czy egzaminy. Zgodnie z motywem przewodnim trasy
MUCC -
F#CK THE PAST, F#CK THE FUTURE - wszyscy mieli w nosie przeszłość i przyszłość. Cieszyli się tym co tu i teraz. A tu i teraz działa się magia. Muzycy szaleli na scenie i dawali z siebie wszystko podczas każdej piosenki. Utwory były różne, nowsze i starsze, ale każdy wywoływał wybuch entuzjazmu.
Rozbrzmiewający na początku
The End of the World swoim bardzo charakterystycznym wstępem wprawił wszystkich w zupełnie nieapokaliptyczne nastroje, a raczej wywołał to wspaniałe uczucie „tak! to dzieje się naprawdę!”. Nowa piosenka
Suiren okraszona została piękną gestykulacją
Tatsuro. Gdy fani nie byli zajęci skakaniem do elektronicznego ale mrocznego podkładu muzycznego, wpatrywali się jak zaklęci w dłonie wokalisty kreślące skomplikowane ruchy w powietrzu. Utwór był niezwykle złożony, spokojniejsze, bardzo emocjonalne partie przerywały wybuchy ciężkiego elektro i growlu. Znalazły się w nim także partie rapowane i zmodyfikowanie chórki
Miyi. Po
ENDER ENDER, stanowiącym okazję do poskakania i skandowania razem z zespołem, zagrano kolejną nową piosenką. Zapowiedziany przez
Tatsuro z wielką emfazą jako
Dreamer from Darkness – D.f.D. utwór okazał się, zgodnie z tytułem, jeszcze mroczniejszy niż pierwsza nowość. Tatsuro śpiewał z lekko rapującą manierą, a następnie przeszedł growlu. Refren natomiast bardzo łatwo wpadał w ucho. Jeśli na nadchodzącym albumie zespołu znajdzie się więcej takich utworów – będzie to niezwykle interesujące i porywające wydawnictwo.
Dobra zabawa trwała dalej. Marszowa rytmiczność
G.G. zachęcała do wspólnego skakania.
Tatsuro odstawiał dziki taniec na scenie, a „O-o-o”, śpiewane wspólnie przez zespół i publiczność jeszcze poprawiło wszystkim nastroje. Zanim zaczęła się kolejna piosenka,
Tatsuro przećwiczył ze wszystkimi krzyczenie pojawiających się w tekście „Yeah!” i „Wow”. Zagrana następnie
WateR to nietypowa kompozycja, którą można znaleźć na stronie b singla
World’s End. Napędzał ją głównie
Miya jednostajnym rytmem gitary, ale to
Yukke w niej zabłysnął. Podczas solówki na basie fani spontanicznie zaczęli skandować imię basisty, wywołując na jego twarzy wielki uśmiech.
Tatsuro jeszcze ich do tego zachęcał, równie zadowolony z reakcji publiczności, mimo że to nie jego imię było wykrzykiwane.
Takie spontaniczne reakcje i skandowanie imion muzyków było standardem podczas tego koncertu. Szczególnie dużo razy wywołano
SATOchiego, darzonego najwyraźniej szczególnym uczuciem ze strony fanów. Choć przez większość koncertu skrywał się za perkusją, to niemal co chwilę wstawał i machał do zgromadzonych osób. Tak było na przykład po utworze
Ageha, który podbił serca fanów stęsknionych starszych kawałków. Z równie ciepłym przyjęciem spotkał się
FUZZ, podczas którego
Tatsuro zagrał doskonale znaną partię na harmonijce ustnej. Fani włożyli wszystkie siły, by i podczas tego refrenu śpiewać „O-o-o”. Całą piosenkę przeskakały nie tylko osoby na publiczności, lecz także zespół na scenie. Koncert zapewnił także wiele innych okazji do szalonego skakania czy headbangingu. Piosenki takie jak
Ms. Fear,
Kyouran Kyoushou,
Hallelujah czy
Mr. Liar niosły ogromną energię. Niektóre ich partie sprawiały, że fani szaleńczo wymachiwali głowami, inne - że podskakiwali dziko.
Houkou natomiast znów stworzyło okazję do wspólnego śpiewania z zespołem.
Z drugiej strony były też piosenki, które porywały nie tyle szaloną energią czy ciężkością, a naprawdę efektownym wykonaniem.
369 -Miroku- zostało we wspaniały sposób opowiedziane gestami, idealnie pasującymi do tekstu. Ręka na sercu reprezentowała ból, zaciągnięte zasłony podkreślił odpowiedni ruch ręki, a gdy
Tatsuro śpiewał o wahadle, kołysał się na boki.
Tell me, znów ubarwione piękną gestykulacją, pozwalało się też wsłuchać w pełen emocji głos wokalisty. Ale
Tatsuro grał nie tylko tak grzecznie i lirycznie. Jego dłonie i usta przesuwające się po statywie podczas
Pure Black wywołały pisk zachwyconych fanek. Swingująca melodia sprawiała, że aż chciało się tańczyć.
Zespół nie tylko skupiał się na graniu, ale też wiele rozmawiał z publicznością.
Tatsuro chwalił polskich fanów i narzekał na gorąc w sali, uczył, co robić podczas piosenek i sam wielokrotnie dziękował za świetne reakcje. Był wspaniałym wodzirejem. I choć ludzie nie potrzebowali zachęty, by się dobrze bawić, to wskazówki ze strony ulubionego muzyka tylko dodawały im animuszu. Tym chętniej skakali i skandowali, tańczyli i klaskali. Jednak chyba nie wszystkie propozycje
Tatsuro przypadły im do gustu, bo choć wokaliście marzyło się mosh circle, to fani raczej nie kwapili się, by rzucić się w szaleńcze pogo. Przyznać jednak trzeba, że kilku dziewczętom z tyłu sali całkiem dobrze wyszedł mini moshing. Podobnie słabo wypadło wspólne śpiewanie
Nirvany. Chociaż
Tatsuro aż wyjął słuchawkę z ucha, by lepiej usłyszeć śpiew fanów, całość wypadła dość blado. Poza pierwszymi rzędami mało kto na sali śpiewał lub – jak można podejrzewać – znał słowa na tyle, by dołączyć do reszty.
Muzycy przyłożyli dużą wagę do tego, by mówić po polsku. Znali więc takie słowa jak „dzięki” czy „dziękuję”, ale gdy rozochocona publiczność zaczęła skandować „dziękujemy!”, zdezorientowany
Tatsuro zapytał „nani sore?” (co u diabła?). Najdłuższa rozmowa z fanami miała miejsce podczas bisu, kiedy to każdy członek zespołu mógł powiedzieć coś od siebie.
Tatsuro podziękował fanom, wspomniał minioną trasę podkreślając, że to najlepszy koncert, a następnie postanowił nauczyć polskich fanów pewnego zwrotu po japońsku. Publiczność miała powtarzać za muzykiem zdanie „Watashi wa reinousha desu” i za dobre wykonanie zadania została nagrodzona brawami. Nikt jednak fanom nie wyjaśnił, co znaczą słowa, które wypowiadają, a
Tatsuro zignorował rzucone z publiczności „nani sore?” (tak naprawdę zdanie to wydaje się nie mieć większego sensu, bo oznacza „Jestem medium”).
Yukke opowiedział, jak to „szedł, szedł, szedł, szedł” po Krakowie i napotkał wiele koni. Nie byłoby w tej wypowiedzi nic szczególnego, gdyby nie to, że z łamanej angielszczyzny
Yukke powstało stwierdzenie „very hos town” i dopiero powtórzenie słowa „hos” po japońsku pozwoliło zorientować się, że chodzi o konia (horse). Ostatecznie
Yukke zdobył serca fanów oświadczeniem w języku polskim: „Kocham cię gorąco”, które spotkało się z szalonym aplauzem.
Miya podziękował wszystkim za przybycie, stwierdził, że to była dla całego zespołu dobra trasa i wszyscy są bardzo szczęśliwi. Zanim
Satochi zabrał głos,
Tatsuro znów zachęcił fanów do skandowania jego imienia. Perkusista dobrze się przygotował i bardzo ładnym polskim powiedział: „Dobry wieczór, witam, miło mi poznać, dziękuję!”.
Bis przyniósł cztery piosenki i, by tradycji stało się zadość, bosego
Tatsuro. Pierwszą z nich okazała się niezwykle wyczekiwana
Saishuu Ressha. Szaleństwo rozpoczęło się już z pierwszym, tak doskonale znanym fanom riffem zagranym przez
Miyę. Jak wcześniej fani nie popisali się swoim śpiewem, tak ten utwór prześpiewali prawie cały, zdzierając całkiem gardła. Kolejne było
Ranchuu, koncertowy hit
MUCC. Dobrze, że wszyscy postanowili posłuchać
Tatsuro i wykonać podczas tego kawałka charakterystyczny skok, który polegał na tym, by przykucnąć, a następnie, na znak zespołu, wyskoczyć jak najwyżej w górę. Inna sprawa, że publiczność nie do końca wiedziała, jak podczas niej klaskać, co jednak nie przeszkodziło w fantastycznej zabawie jej i zespołowi. Z każdą kolejną piosenką tłum szalał bardziej i bardziej, reakcje były coraz ostrzejsze, zabawa coraz dziksza, bo każdy przeczuwał, ze to ostatnie momenty z muzykami. Podczas
Mad Yack Miya wykrzykiwał do mikrofonu znaczą część tekstu, a publiczność dołączała się podczas frazy: „Why don’t you fly high” i „Let’s go to heaven”. Na koniec zagrano ostatni z nowych utworów i ostatnią piosenkę tego wieczoru w ogóle.
Tonight, choć mniej agresywne, nadal stanowiło dla fanów dobrą okazję do zabawy. Klaskano, skandowano i nikt nie chciał, żeby zespół opuszczał scenę. Wypowiedziane na koniec słowa
Tatsuro: „Do zobaczenia następnym razem” dają nadzieję na ponowne zobaczenie
MUCC w Polsce. Oby rychłe.
Polskim fanom po raz pierwszy dane było wziąć udział w koncercie
MUCC, dlatego wykorzystali oni tę okazję, by przekazać zespołowi gromadzone przez lata uczucia. Choć do krakowskiego klubu Fabryka nie przybyło aż tak wiele osób, jak można się było spodziewać, gdyż występ
DIR EN GREYa tydzień wcześniej i kiepska data (wtorek) zebrały swoje żniwa, to jednak koncert okazał się wyjątkowym i pełnym pozytywnej energii wydarzeniem. Dobre pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz i z pewnością polska publiczność spodobała się panom z
MUCC. Choć zmęczeni całą trasą, nie dali tego po sobie poznać, wkładając w ten ostatni koncert sto procent energii. Fani na długo zapamiętają występ w Krakowie, który pozwolił im zapomnieć o wszystkim co było, o wszystkim co będzie, zatopić się w chwili i radować niezwykle udanym koncertem.
Setlista:
01. The End of the World
02. Suiren
03. Ender Ender
04. D.f.D – Dreamer from Darkness
05. G.G
06. WateR - 369
07. Ageha
08. Ms. Fear
09. Tell Me
10. Pure Black
11. Kyouran Kyoushou -21st Century Baby-
12. Nirvana
13. Fuzz
14. Hallelujah
15. Houkou
16. Mr. Liar
Encore:
17. Saishuu Ressha
18. Ranchuu
19. Mad Yack
20. Tonight