Brzmienia Fumio Miyashity rezonują od początku lat 80. po dziś dzień, testując granice wszechświata.
Niezależna wytwórnia muzyczna Drag City poczyniła niedawno interesujące odkrycie w swoich archiwach - znalazła nagranie dwóch występów w programie telewizji kablowej Los Angeles “Boffomundo Show” japońskiego czarodzieja syntezatorów, Fumio Miyashity. Te nagrania, zrobione w październiku 1979 i marcu 1980 roku, zostały wydane zarówno cyfrowo, jak i na winylu 22 września ubiegłego roku.
Fumio Miyashita (1949–2003) był muzykiem nowofalowym, który odniósł umiarkowany sukces w rodzinnym kraju. Był szczególnie znany z nagrań terapeutycznej i relaksującej muzyki. Niemniej jednak, w młodości był bardziej zaangażowany w rock. W drugiej połowie lat 70. stał się entuzjastą syntezatorów, grając w zespołach, takich jak Far Out i Far East Family Band. W tych dwóch grupach działał także Kitaro, który jest lepiej znanym dla wielu Europejczyków japońskim artystą syntezatorów.
W 1979 roku Miyashita pracował jako artysta solowy. W tym czasie po raz pierwszy pojawił się w „Boffomundo Show”. Nagrania z tego programu stanowią połowę albumu Live on the Boffomundo Show, czyli stronę A winylu. W tamtym programie Miyashita wystąpił bez akompaniatorów. Poza syntezatorami gra także na tradycyjnych fletach oraz instrumentach perkusyjnych. Na nagraniu można także usłyszeć kilka linijek zaśpiewanych przez artystę.
Występ na stronie A został podzielony na trzy części, które można uznać za niezależne numery. Pierwsze z tych nagrań służy jako łagodny wstęp. Ciepłe brzmienie analogowych syntezatorów tworzy rodzaj rytmicznego akustycznego podkładu, na którym Miyashita wyczarowuje wędrujące melodie. Najbardziej interesujące są momenty, kiedy są one grane na tradycyjnych bambusowych fletach. Organiczne dźwięki z zamierzchłych czasów przemierzają dżunglę elektronicznych tonów jak samotny podróżny bez konkretnego celu. Co więcej, artysta tworzy wrażenie natury przy pomocy autentycznych efektów dźwiękowych. W tamtych czasach kasety magnetofonowe, a nie komputery, były używane do odtwarzana dźwięków jak ćwierkanie ptaków czy szum wody, co także Miyashita wykorzystał podczas swojego występu.
Można wyobrazić sobie kurtynę opadająca po pierwszej części, a potem ukazuje się druga. Pejzaż dźwiękowy w tej części jest bardziej futurystyczny i nie tak ciepły, jak w pierwszej części. Stary automat perkusyjny wybija niepowstrzymany rytm pod przywołującymi obrazy syntetycznymi hałasami i dźwiękami. Melodie nie są tak chwytliwe jak przeciętny temat z anime, ale nie są też zdecydowanie przypadkowe. Znajome wzorce powtarzają się z niewielkimi zmianami, dokładając się do ogólnej kapryśnej atmosfery. Obrazy zaczynają pojawiać się w głowie przy tych dźwiękach: odległość od rodzinnej planety się powiększa; odliczanie zakończyło się dobra chwilę temu; nie ma ucieczki od ciągłego ryku rakietowych silników.
Jakby w celu zrównoważenia tego groźnego obrazu, trzecia i ostatnia część nagrania z 1979 roku przynosi znaczenie więcej beztroskich melodii: ptaki ćwierkają; szum chłodnego górskiego potoku; odświeżające wrażenie wiosny. Miyashita nawet recytuje kilka linijek o wędrującej osobie. W tym nastroju występ Fumio Miyashity w 1979 roku w “Boffomundo Show” dobiega końca. Słuchacz pozostaje z imponującym doświadczeniem jego wszechstronnych, nastrojowych umiejętności. W nie więcej niż 20 minut Miyashita zabrał swoją publiczność na wycieczkę przez najróżniejsze nastroje – od świtu w górach oświetlonych Gwiazdą Północną, w ostępy kosmosu i z powrotem. Podróż, która była ładnie zaaranżowana i dobrze przygotowana. Tak gładkie były przejście pomiędzy różnymi nastrojami, że słuchacz może się tylko zastanawiać, czy wędrówka odbyła się rzeczywiście tylko w głębinach jego własnej świadomości.
W tym momencie miłośnicy winyli powinni przewrócić płytę. Około pół roku po występie w 1979 roku Miyashita ponownie pojawił się w „Boffomundo Show”. Tym razem przyprowadził ze sobą gitarzystę Lance’a Hooksa i basistę George’a Babona. Inaczej niż koncert z 1979 roku, ten nie został podzielony na części, ale został zaprezentowany jako pojedyncze, 24-minutowe nagranie gry tej trójki muzyków. Występ zaczął się znajomymi już dźwiękami natury i w końcu rytmiczne kukanie dołączyło do ptasiego chóru. Zapewniło to relaksujące tło, podczas gdy Miyashita prezentował swoje umiejętności w grze na tradycyjnym instrumentem strunowym, dulcimerem. Pomimo tych muzycznych dodatków, dźwiękowy krajobraz jest dosyć podobny do tego z nagrania z 1979 roku.
Występ z 1980 roku wydaje się mniej ustrukturyzowany niż ten z 1979, gdyż gra muzyków brzmi bardziej improwizowanie i spontanicznie. W przeciwieństwie do ambientowych pejzaży dźwiękowych na stronie A, strona B oferuje odważniejsze i gwałtowniejsze podejście. Dodatek gitarzysty i basisty nadaje całości wrażenia bardziej tradycyjnej psychodeliczno-rockowej grupy. Podczas gdy linia basu jest solidna jak góra, gitara stanowi figlarne i lżejsze dopełnienie ogólnego brzmienia. Funkujący efekt wah-wah został dobrze wykorzystany, tworząc nastrój klasycznej psychodelii. W niektórych momentach mistrz, sam Miyashita, jest cicho, pozwalając przez moment gitarze i basowi rządzić na scenie. Nagle zaczyna losowo recytować dziwaczne ciągi słów, co do których słuchacz nie może być pewien, czy nie zostały wymyślone na miejscu. W każdym razie, japońskie wokale, zaśpiewane z mocnym efektem pogłosu, nie obchodziły za bardzo amerykańskiej publiczności w tamtych czasach.
Podsumowując, jam session na stronie B jest z pewnością ciekawe, choć nie ma tej samej pookładanej, podobnej do opowieści struktury, którą można znaleźć na stronie A. Przez to stanowi mniej imponującą część wydawnictwa. Z drugiej strony, dzięki rozszerzonemu składowi grupy, nagranie z 1980 roku stanowi istotne świadectwo muzycznej kariery Fumio Miyashity i jego artyzmu. Ogólnie rzecz biorąc, Live on the Boffomundo Show oferuje wspaniały wgląd w karierę tego wyjątkowego artysty w trakcie historycznego momentu jego twórczości. Dla osób kochających syntezatorową muzykę retro i starą dobrą progresywną psychodelię to wydawnictwo z pewnością jest bardzo interesujące. Dzięki zróżnicowanym i wszechstronnym melodyjnym scenom malowanym przez ten album, jest on wartą uwagi pozycją dla każdego entuzjastycznego miłośnika muzyki.