Formacja zrezygnowała z wciskania nam radosnych melodyjek i kopii samych siebie, stawiając za to na ciężkie brzmienie i ogólnie pojęty mroczny klimat.
Jak to zwykle w życiu bywa, również i w 2015 roku zapowiedzi wywindowały oczekiwania na nowy materiał do granic możliwości. the GazettE ma talent do podkręcania atmosfery, co trzeba uczciwie zespołowi przyznać. Kilka miesięcy oczekiwań i w końcu dostaliśmy do rąk album DOGMA.
Tym razem formacja zrezygnowała z wciskania nam radosnych melodyjek i kopii samych siebie, stawiając za to na ciężkie brzmienie i ogólnie pojęty mroczny klimat. Chłopaki starali się to usilnie podkreślać w zapowiedziach przed wydaniem płyty. Wrażenie miały potęgować dodatkowo czerń i biel oraz posępne ujęcia zamczysk, świec i innych tego typu elementów. Jak wyszło? Powiem od razu – nie ma tragedii, nie ma też dzieła wybitnego.
Zacznijmy może od postawienia pewnej sprawy jasno. the GazettE miało kiedyś jako taki pomysł na siebie i swoją twórczość. Było to danie złożonego ze składników wyciągniętych żywcem z "klasycznego" visual kei. Przez "klasyczne" mam tu na myśli zespoły końcówki zeszłego millennium. Takim sposobem formacja nagrała świetny NIL, który do dziś uważam za jej najlepsze wydawnictwo. Później nastąpiła dziwna fascynacja sceny japońskiej muzyką stricte amerykańską z nu-metalem na czele. Na fali wielkich zmian popłynęły takie formacje, jak choćby Dir en grey czy 12012. Jednym transformacja wyszła na dobre, innych pogrążyła do reszty.
Wspominam o tym nie bez przyczyny, bo w końcu the GazettE jest jednym z tych zespołów, które z nowoczesnych brzmień starały się czerpać jak najwięcej. Gdzieś w okolicach STACKED RUBBISH chłopaki zaczęły eksperymentować to z rapem, to z elektroniką, to z jeszcze innymi cudami. Przy Toxic muzyka kapeli zaczęła niebezpiecznie przypominać gitarową potańcówkę bez polotu, natomiast BEAUTIFUL DEFORMITY pogrzebał już całkowicie moje nadzieje związane z tymi sprawnymi przecież instrumentalistami.
Tym przydługim wstępem zmierzam do jednej myśli – the GazettE w roku pańskim 2015 to formacja mająca więcej wspólnego brzmieniem ze sceną nu-metalową i metalcore'ową niż z visual kei, skąd się wywodzi. DOGMA to tak naprawdę wielki kocioł, do którego wrzucono klasyczne metalowe legendy pokroju Sepultury, dodano odrobinę azjatyckiej gitarowej awangardy spod ręki Dir en greya, galopujących pasaży lynch. i przede wszystkim masę amerykańskiego metalcore, by wspomnieć choćby o formacjach pokroju The Ghost Inside i wielu innych podobnych. Nieustannie mam też gdzieś w głowie echo Slipknot. Pozostaje po tym wszystkim pytanie: ile the GazettE jest wciąż w the GazettE?
Album w mojej opinii ma cztery najjaśniejsze przystanki: Dogma, Deracine, Lucy i oczywiście Ominous. Pierwszy pozostawia spore wrażenie połamaniem i autentycznie ciężkim brzmieniem. Czegoś takiego zespół wcześniej nie nagrał. Jako wstęp do materiału właściwego, Dogma sprawdza się wyśmienicie i zapowiada potężną dawkę adrenaliny. Niestety – jest to zarazem jeden z fajniejszych kawałków i dalej już nie ma nic, co można by obok Dogmy postawić.
Deracine to z kolei bardziej subtelne brzmienie. Przede wszystkim w pamięć zapadają świetne gitary i (w końcu!) wokal przechodzący płynnie od łagodnych i nieco rozwleczonych partii do wściekłego krzyku. Nie zabrakło też potężnych uderzeń, jednak wszystko jest nad wyraz melodyjne. Lucy pokochają fani starego the GazettE, bo to w zasadzie jedyny utwór nawiązujący do NIL. Na wskroś oldskulowy i przepełniony energią VK, choć że tak nowocześnie brzmiący.
Ostatni warty zatrzymania przystanek to bez wątpienia Ominous, który promował nadchodzący album. Jeśli cokolwiek mogło na DOGMIE zaskoczyć, to jest to właśnie ostatni numer tego długograja. Senny, melancholijny, przepełniony nieokreśloną eteryczną atmosferą. Nie bez znaczenia są tu akustyczne brzmienia i zdawkowy (w porównaniu do reszty materiału) ciężar. W żadnym innym utworze nie miałem tak silnego wrażenia, że oto za wiosło chwycił sam Sugizo.
DOGMA mogła być albumem świetnym. Gdyby tylko zespół wysilił się odrobinę bardziej i zaserwował nam więcej wycieczek pokroju Ominous i kawałka tytułowego, mielibyśmy może nawet arcydzieło. Niestety. reszta materiału zawodzi monotonią i definitywnym brakiem pomysłu "co z tym fantem zrobić". Same rzemieślnicze walenie w struny na modłę metalcore'u i deathcore'u tu nie wystarczy. Od muzyków tego formatu wymaga się zdecydowanie więcej.
Wspomniałem wcześniej o komercyjnym molochu, jakim jest dziś Slipknot, i zrobiłem to nie bez przyczyny. Trudno porównać obydwie formacje, jednak w moim odczuciu the GazettE stale próbuje wyciągnąć kilka elementów od swoich kolegów po fachu. Wciąż jednak nie udaje mu się przechwycić jednej i najważniejszej rzeczy – autentyczności. Na nic bowiem cała agresja skumulowana na Dogmie, skoro jest to twór całkowicie nieautentyczny i pozbawiony serca.
Podsumowując to dzieło chłopaków – jest nierówno. Z jednej strony mamy ciężar i niewątpliwą koncertową moc. Z drugiej, twór miałki i pozbawiony czegoś, co wlało by w muzykę prawdziwe życie i ponadczasowość. Poza kilkoma naprawdę dobrymi momentami, DOGMĘ docenią raczej tylko zatwardziali fani i wystawią jej ocenę wyższą niż moja. Z czystym sumieniem ten materiał the GazettE łapie ode mnie tróję z plusem, bo mimo wszystko jest tu progres względem poprzedniego albumu. Jeśli natomiast z zespołem nie miało się wcześniej styczności, to lepiej nie startować od tego długograja.
Recenzja została napisana niedługo po wydaniu płyty.