Dziesięć najlepszych utworów LUNA SEA.
Słowem wstępu, listą tą chciałbym wskazać najlepsze utwory LUNA SEA. Starałem się tworzyć ją w oparciu zarówno o swoje odczucia, jak i o znaczenie poszczególnych kompozycji dla samych autorów. Na ocenę ma wpływ wiele czynników, jak choćby popularność danego kawałka, czy miejsce jakie zajmował na listach. Dołożyłem starań, by każdy wybór jakoś argumentować. Bez zbędnego przedłużania, jedziemy z tematem!
Numer 10 - Déjàvu
Bez tego klasyku nie może się odbyć żaden koncert. Pochodzący z drugiego albumu przebój jest obecny na scenach do dziś i fani zawsze przyjmują go z największym entuzjazmem. Déjàvu stanowi dowód na to, że materiał LUNA SEA się nie starzeje, nawet po dwóch dekadach i siedmioletniej przerwie w działalności kapeli. Szybki, punkowy kawałek był też pierwszym (o ile się nie mylę) teledyskiem zespołu, gdzie chłopaki wystąpili jeszcze w sukienkach i z jaskrawym makijażem, tak nieodzownym wśród zespołów raczkującego jeszcze visual kei.
Numer 9 - Face to Face
Nie mogło zabraknąć tego utworu. Ciężki klimat i mechaniczny wręcz rytm utworu tworzą niesamowitą atmosferę, którą wzmacnia widok muzyków stojących na pełnej mgły scenie. Po szybkich, niemalże punkowych numerach, Face to Face stanowi świetną przerwę, która wciąga nie mniej niż singlowe przeboje. Jest to też jeden z nielicznych kawałków, gdzie Ryuichi ma okazję pokazać nieco mroczniejszą stronę swojego wokalu.
Numer 8 - Moon oraz Tonight
LUNA SEA nie ma w zwyczaju poprawiania swoich utworów, jak to czyniło wiele grup. Moon jest jednak tym chlubnym wyjątkiem, który kapela nagrała na trzech albumach. Po raz pierwszy pojawił się na LUNA SEA z 1991 roku, by zostać poprawiony już na kolejnym długograju. Panowie po raz kolejny wzięli go na warsztat nagrywając od nowa swój debiut w 2011 roku. Kompozycja ta jest zjawiskowa o tyle, że prezentuje tak rzadkie obecnie gotyckie oblicze zespołu z najwcześniejszych lat jego działalności. Zdecydowanie koncertowa klasyka.
Tonight to niezwykle przebojowy kawałek, który zespół zwykł na koncertach nieco przedłużać. Przy pierwszym przesłuchaniu można mieć wręcz pewność, że owe dzieło wyszło spod ręki J-a. Nic bardziej mylnego. Tym razem to Inoran dał popis żywiołowego grania bez zbytniej komplikacji i większych ozdobników. Utwór był singlem do Lunacy i od tego też czasu na stałe wszedł do koncertowej setlisty.
Numer 7 - True Blue
Kolejny szlagier, szybka kompozycja będąca singlem do Mother. Jest to kawałek niezwykle charakterystyczny i często coverowany przez inne kapele. Spośród nich można wymienić choćby Blood Stain Child, który swoją wersję zarejestrował na potrzeby albumu Idolator. Punktem kulminacyjnym kompozycji zdecydowanie jest solówka Sugizo - gdy raz wejdzie do głowy, nigdy już jej nie opuści.
Numer 6 - Maria
Ballada pochodząca z przedostatniego, jak do tej pory, długograja zespołu. LUNA SEA w swoim repertuarze ma naprawdę sporo wolniejszych utworów. Jest ich tak wiele, że z powodzeniem zapełniły składankę Slow. Niemniej jednak moim zdaniem właśnie Maria zasługuje tu na szczególną uwagę ze względu na fenomenalne i nowoczesne brzmienie. Utwór jest niezwykle "ciepły" w swoim wydźwięku, co jest zasługą frontmana i świetnych gitarzystów. Zdecydowanie jeden z tych utworów, w których można się zakochać od pierwszego przesłuchania.
Numer 5 - Providence
Nie jest tajemnicą, że za sukcesem zespołu w dużym stopniu stały umiejętności Sugizo i jego charakterystyczna gra na gitarze oraz skrzypcach. "Wiosło" było oczywiście jego naczelnym instrumentem, ale od skrzypiec nie stronił na żadnym wydawnictwie. Wspomniany wyżej numer stanowi natomiast perełkę w dorobku LUNA SEA z prozaicznego powodu – był w całości zagrany na tym instrumencie smyczkowym. Nastrojowa ballada wprowadza słuchacza w całkowicie inny świat. Zespół nigdy wcześniej ani później czegoś podobnego nie nagrał. Niewielu znam ludzi, których wyżej wspomniany kawałek by nie urzekł. Jest to również niemalże obowiązkowa pozycja koncertowa, wykonywana przez zespół po dziś dzień.
Numer 4 - Gravity
Z pozoru prosty gitarowy kawałek, który jednak zapada w pamięć świetną melodią i refrenem. Autorem kompozycji jest Inoran, co specjalnie nie dziwi, gdyż lubuje się on w podobnym brzmieniu na swoich solowych wydawnictwach. Gravity stało się obowiązkowym przystankiem każdego koncertu, odkąd pojawiło się na półkach sklepowych jako singiel w 2000 roku. Po rozpadzie zespołu Inoran zwykł swoje dzieło wykonywać często na koncertach solowych, gdzie sam stał za mikrofonem. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że to wersja w wykonaniu LUNA SEA jest najlepsza.
Numer 3 - Hurt
Tutaj drobna niespodzianka, bo kawałek zniknął z koncertowej setlisty lata temu. Czym zatem się wyróżnia na tle innych, że wpadł w to zestawienie i zajął miejsce wielu bardziej znanym kompozycjom? Przede wszystkim jest to jedno z najcięższych dzieł w dorobku LUNA SEA. W pamięć zapada zarówno chwytliwy riff, jak i refren. Ponadto można tu odczuć nawiązanie do kultury glamrockowej, którą zespół zdawał się być zafascynowany w trakcie pracy nad Style (z tego albumu pochodzi ten kawałek). Aby zrozumieć w pełni moc Hurt, trzeba zobaczyć jego wykonanie na żywo z DVD REW. Energia w najczystszej postaci.
Numer 2 - Rosier
Nie mogło zabraknąć utworu stanowiącego pomost pomiędzy LUNA SEA w wydaniu visual kei a tym poważniejszym. Rosier jest też singlem mogącym poszczycić się największym sukcesem w dorobku grupy, biorąc pod uwagę notowania na listach. Wspaniały, szybki i chwytliwy kawałek jest przykładem specyficznego stylu, jaki zespół zdążył wypracować trzema poprzedzającymi go albumami. Wkrótce po sukcesie Mother, z którego pochodzi omawiany utwór, grupa po raz pierwszy wystąpiła w ogromnym Tokyo Dome, co stanowiło ukoronowanie pewnego etapu w działalności LUNA SEA.
Numer 1 - Genesis of Mind ~Yume no Kanata e~
Nie jest żadną tajemnicą, że LUNA SEA lubiło nagrywać nieco dłuższe piosenki. Prócz chwytliwych singli, często rejestrowali na albumach bardziej ambitne i połamane kompozycje, ocierające się o muzykę progresywną. Dziełem ostatecznym, którego w mojej opinii już nie przebije, jest właśnie Genesis of Mind ~Yume no Kanata e~ skomponowane przez Sugizo. Ponad ośmiominutowa podróż w niesamowity świat zespołu rozpoczyna się odrobinę melancholijnie. Z czasem zespół buduje napięcie aż do punktu kulminacyjnego, gdzie najbardziej błyszczy Ryuichi, pokazując swoją niesamowitą skalę. Początkowo utwór może razić zbytnim przekombinowaniem w porównaniu z tak ogranymi przecież singlami. Widząc jednak trójgryfową gitarę Sugizo i słysząc poszczególne części tego molocha, nie sposób nie poczuć tu magii. Bez wątpienia dzieło definitywne tego zespołu, grane na na koncertach do dziś.