MUCC - Kowareta Piano to Living Dead
Spojrzenie w przeszłość i nowe pomysły.
MUCC to wyjątkowa grupa, szczególnie pod względem różnorodności. Przez ponad 20 lat udało jej się zahaczyć o ogromną liczbę gatunków, nie sposób jest więc przewidzieć, w jakim kierunku pójdą muzycy na następnym wydawnictwie. Jednak pomimo tych wszystkich eksperymentów, wśród fanów można najczęściej spotkać opinię, że okres Zekuu i Kuchiki no Tou to “złota” era zespołu, w której zostały napisane jedne z najmocniejszych kompozycji. Tym przyjemniej, że nowy album Kowareta Piano to Living Dead bierze sporo z tych dwóch albumów, nie zaniedbując też nowych, interesujących pomysłów.
Jest podwójnie fajnie, że tutaj “stary” MUCC rozkręcił się w pełni. Elektronika zupełnie zniknęła z utworów, ustępując miejsca potężnemu, dynamicznemu metalowemu brzmieniu, które, podobnie jak w zamierzchłych czasach, przywodzi na myśl Korn. Głośna Saiko i mordercza Iris z soczystymi, ciężkimi partiami, zastępowanymi przez cichsze momenty, w których Tatsuro po prostu recytuje tekst do delikatnego basu, natychmiast tworzą odpowiedni nastrój. Uhhhh, to początek huraganu, dawajcie więcej!
To prawda, album utyka nieco na wyważonym Vampire, który nieco zaburza rytm. Właściwie jest to jedyna wada wydawnictwa – lżejsza, liryczna kompozycja, choć dobra, spowalnia album. Wydawało się, jakbyś dopiero się rozgrzał, a zabierają cię do rogu na odpoczynek, zamiast pozwolić dalej się bawić. Nieco zaburza to integralność całości.
Jednak główną zaletą nowego albumu są ciężkie utwory. Do wspomnianej wyżej wybuchowej pary dołącza In the Shadows, gdzie wokalista ponownie miesza recytacje tym razem z partiami wykonywanymi czystym głosem. Takie modulacje brzmią wspaniale, a do tego towarzyszą im dzikie, metalcore’owe partie instrumentalne. Głośny, desperacki, nieco brudny MUCC, to najlepszy MUCC, jak przypomina nam zespół.
Przy okazji, Kowareta Piano to Living Dead ma ciekawą właściwość. Jeżeli znasz stare utwory, to w niektórych nowych kompozycjach jest ich część. Przed refrenem w In the Shadows ma się silne poczucie, ze zespół zaraz będzie kontynuował refrenem Kuukyona heya, a pierwszy riff Vampire aż się prosi, by po nim zagrać 1979. Kopiowanie siebie czy zrobione specjalnie? Bóg jeden wie, ale wyszło interesująco.
Na koniec MUCC zostawił niesamowite Living Dead. Cierpiący Tatsuro zawsze brzmiał pięknie, ale tutaj załamuje się od nagromadzonych emocji, tak, że w niektórych momentach jakby nie kontroluje już głosu, przechodząc w rozpaczliwe krzyki, przeszywające bardziej niż pociski. W muzycznych partiach reszta muzyków nie pozostaje w tyle, tworząc pełnoprawnego zawodnika wagi ciężkiej z potężnymi ścianami dźwięku, które pomagają utworowi osiągnąć zamierzony efekt. W niektórych momentach wspina się on nawet na terytoria zespołów takich jak Solstafir, oferując brzmienie bardziej charakterystyczne dla postrocka. Finał albumu pozostawia tak wiele wrażeń, że nie jest się w stanie wszystkich przetrawić.
W przypadku Kowareta Piano to Living Dead po raz kolejny możemy powiedzieć, że MUCC potrafi. Ponownie udało mu się nagrać kilka ciężkich, soczystych utworów, nieco przytłumionych przez lżejszych towarzyszy. Ale nie przeszkadza to w słuchaniu albumu, jeśli więc tęsknisz za starszym brzmieniem grupy, bierz się bez wahania.