W sierpniu 2005 ukazał się pierwszy numer magazynu Mad Tea Party wydawanego przez grupę D. Z tej okazji 19 sierpnia odbył się w Liquidroom Ebisu specjalny koncert, w którym udział wzięły 4 zespoły - D, D'espairsRay, Vidoll oraz Phantasmagoria.
Po jednym dniu odpoczynku od koncertów, 19 sierpnia przyszedł czas na następne szaleństwa w rytm japońskiego rocka. Tym razem padło na kolejną edycję imprezy organizowanej przez D o bardzo adekwatnej nazwie - Mad Tea Party, z udziałem wspomnianego już D oraz D'espairsRay, Phantasmagorii i Vidoll - pierwszorzędna obsada. Występy odbyły się w osławionym Liquid Room Ebisu (znanym dobrze między innymi dobrze z pierwszego i jedynego póki co koncertowego DVD D'espairsRay), sali stosunkowo sporej, na dobre 1500 osób, o wysokiej i dużej scenie, a także świetnym nagłośnieniu. Do tego ma ona naprawdę niezłą atmosferę - idealne miejsce na koncert.
Jako pierwsze na scenie pojawiło się Vidoll. Tłum ruszył do przodu, zostałam wepchnięta w okolice 4-5 rzędu, przy czym trafiłam w najbliższe otoczenie fanatycznego fana Juiego i zaczęłam się obawiać o swoje zdrowie. Zespół wystąpił w nowym składzie, to znaczy z dwójką nowych gitarzystów. Jui był uroczy jak zwykle, natomiast Rame wyglądał... niesamowicie. Robił o wiele lepsze wrażenie niż na zdjęciach. Zespół zaczął od San ga koronda, resztę nie bardzo pamiętam. Na pewno zagrano Heroin. Muzycy byli naprawdę nieźli, do tego publiczność zachowywała się o wiele agresywniej niż się spodziewałam, zważywszy, że był to zespół otwierający imprezę.
Następna była Phantasmagoria, co zwiastowała wyjątkowo długa próba basu, której odgłosy dochodziły zza kurtyny (nie byłyśmy pewne w jakiej kolejności zespoły wyjdą na scenę). To był pierwszy raz, kiedy miałam okazję zobaczyć ją na żywo. Jako że nie jestem wielką fanką grupy, wydostałam się z tłumu. Zespół zagrał z 5 kawałków, jedyny tytuł, jaki pamiętam, to Kami Uta - utwór dość ostry i nawet niezły, tyle że refren grano zapamiętale przez 15 minut i był to trochę nudne. Ogólnie muzycy byli dość fajni, dużo biegali po scenie, zamieniali się miejscami, mieli kilka przećwiczonych układów. Zdecydowanie też na plus można im policzyć porządny visualowy wygląd. Dodatkowe atrakcje nastąpiły na końcu, kiedy Kisaki chciał rzucić swój ręcznik w publiczność... Niestety ręcznik wylądował na podtrzymującej oświetlenie konstrukcji pod sufitem.
Kiedy tylko Phantasmagoria skończyła swój występ zaczęłam przesuwać się do przodu, gdyż oczywiste było, że przyszedł czas na D'espairsRay. Trafiłam w okolice 3-4 rzędu, więc miejsce w sumie świetne. Tylko że znowu wokół mnie prawie sami faceci - bałam się, że sytuacja z Vidoll się powtórzy, na szczęście ci fani zachowywali się... normalnie. Tłok zrobił się straszny, ludzie napierali, na szczęście jednak byłam na tym etapie, że przepychano mnie tylko coraz bardziej do przodu. No i zaczęło się - D'espairsRay! Najpierw Born! Od razu wróciły wspomnienia z pierwszego koncertu zespołu, na którym byłam. Później było kilka kawałków z Coll:set (w pamięć zapadło mi szczególnie Infection, poza tym Hai to ame, Cain to Abel, In vain i Forbidden), a także kilka starszych - Maverick, Fuyuu shita Risou, Subliminal. Zarównano fani, jak i zespół nie oszczędzali się, w tłumie było ostro, podobnie jak na scenie. HIZUMI sporo do fanów mówił. Cóż mogę powiedzieć... Jak zwykle zespół zagrał fantastycznie i udowodnił, że może i zmienia się jego muzyka, ale pozostaje tak samo niesamowity, energiczny i po prostu... ma to coś. Chociaż muszę przyznać, że z całym moim uwielbieniem dla nowego albumu - lepiej bawiłam się przy starszym repertuarze. Tym razem grał tylko godzinę (to i tak sporo, jak na czterozespołową imprezę). Byłam niesamowicie zawiedziona, kiedy się tak po prostu... skończyło. Muzycy wyglądali równie świetnie jak brzmieli. Wygląd do nowego albumu nie robił na mnie wrażenia wcześniej, jednak koncert to zupełnie co innego.
Nadszedł czas na gwiazdę wieczoru - D. Kolejny bardzo energetyczny występ, dużo dobrej zabawy zarówno na scenie, jak i w tłumie. Asagi nie obył się oczywiście bez swoich rekwizytów - flagi, rewolweru czy bata. Po raz drugi bardzo zaimponował mi swoją charyzmą i techniką wokalną. Wszystkie dźwięki były zaśpiewane idealnie, do tego powalający falset w Yami yori kurai... zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Pozostali członkowie zespołu również pokazali się z jak najlepszej strony. Hide-zou skupiał się głównie na swoim basie, jednak nawet wtedy zdawał się mieć niezły kontakt z publicznością. Ruiza z kolei dużo biegał z gitarą, uśmiechając się niemal przez cały czas, co sprawiało, że ciężko było oderwać od niego wzrok - co z kolei jemu bardzo odpowiadało. Hiroki również zdawał się świetnie bawić za perkusją. Poza najnowszym singlem zespół zagrał też swoje firmowe kawałki, między innymi Night ship D, Eden (w czasie którego śpiewaliśmy z Asagim), Dangan, Mahiru no koe. Występ trwał dość długo, no i jeszcze bis, kiedy to Asagi (jako jedyny tego wieczora) rzucił się w tłum. Kiedy zasunięto kurtynę fani przez dobrą chwilę domagali się kolejnego bisu, jednak koncert definitywnie dobiegł końca.
Podsumowując: Mad Tea Party to jedna z imprez, którą będę wspominać najmilej. Świetna atmosfera, organizacja, no i oczywiście pierwszorzędna obsada. Należy też zwrócić uwagę na japońskich fanów... Po raz kolejny już chyba japońska publiczność udowodniła, że nie jest ani trochę tak niemrawa, jak się o niej mówi.