Kinema to najbardziej oryginalna płyta w całym dorobku Köziego.
Po tym jak Közi rozpoczął współpracę z Ashem i został gitarzystą Eve of Destiny, fanom zapewne wydawało się, że znalazł swoje miejsce i po rozpadzie Malice Mizer skupi się na tym projekcie. Nikt nie przypuszczał, że cały czas po cichu szykował dla nas niespodziankę. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że byłam zaskoczona i to bardzo pozytywnie.
Na singlu Kinema znalazły się dwa kawałki utrzymane w podobnym stylu, które jednak zauważalnie się od siebie różnią. Oba wyszły w całości spod ręki Köziego, zarówno muzyka, jak i teksty.
Pierwszym utworem jest Honey Vanity - z całą pewnością jedna z najlepszych piosenek, jakie Közi kiedykolwiek stworzył i jeszcze stworzy. Nie to, żebym w niego nie wierzyła, jednak Honey Vanity to absolutne mistrzostwo. Rozpoczyna się gitarą w tradycyjnym hiszpańskim stylu. I ten wokal. Wokal samego Köziego, który idealnie komponuje się w jedną całość z podkładem. Momentami wokalista szepcze, momentami "wyciąga" wyżej, raz mocniej, raz słabiej, jednak to zróżnicowanie nie jest duże. Kawałek zdaje się pulsować, głos Köziego wprawia w stan hipnozy i elektryzuje. Wszystko to powoduje, że Honey Vanity da się słuchać nawet kilkadziesiąt razy z rzędu. Można powiedzieć, że jest monotonny, ale w przypadku tego utworu nie stanowi to wady. Na pewno trudno się nim znudzić.
Drugi kawałek, Promenade, też nie jest gorszy, jednak zdaje się pozostawać w cieniu Honey Vanity. Z całą pewnością jest bardziej zróżnicowany. Śliczna gitara w tle, trochę zlewająca się z pozostałymi dźwiękami, które, tak jak w pierwszym utworze, pochodzą z syntezatora. Közi śpiewa jednak trochę inaczej, jakby wyżej. Cały kawałek ma trochę baśniowy klimat, jakby bardziej "pogodny" niż pierwsza piosenka z singla.
Podsumowując: na płycie słychać dużo komputera, "dziwnych" dźwięków oraz ładnej gitary. Közi udowadnia też, że wie, co się robi z mikrofonem. Nie można powiedzieć, żeby miał mocny głos, a technicznie również nic ciekawego nie pokazuje. Podobnie jak gitara, która na pewno nie jest szczytem jego możliwości. Ma jednak to coś, co niewątpliwie stanowi bardzo mocną stronę tego singla. Wszystko razem składa się na niesamowity klimat.
Nie można jednoznacznie stwierdzić, jaki to gatunek muzyczny. Rock z całą pewnością nie. Tak samo jak na pewno nie dark wave, techno ani disco. Ten doskonały synkretyzm gatunkowy to kolejny plus tego singla, chyba najbardziej oryginalnego w całej dyskografii Köziego. Tutaj nie można mu zarzucić jawnej inspiracji kimś innym i bardzo trudno znaleźć podobne utwory nie tylko wśród dokonań muzyków japońskich, ale i zachodnich. Nie dopatrzymy się też żadnego podobieństwa do tego, co Közi komponował dla Malice Mizer. Ani pierwszy, ani drugi utwór nie przypomina Illuminati, Madrigal czy Color me Blood Red. Cały czas czuć jednak, że to ten sam Közi. Gorąco polecam.