Gdy po raz pierwszy do uszu doleci cały asortyment REEDEMER D’espairsRay, popada się w niejaki szok i o takich rzeczach jak oddychanie po prostu się zapomina. Patrząc na poprzednie wyczyny Japończyków, wydawało się, iż podążą tą drogą i stworzą więcej takich utworów jak Garnet czy Forbidden. Niestety, nie wiedzieć czemu, wola fanów rozminęła się z wolą muzyków… Na nowym albumie panowie serwują zaskakujący materiał.
To, co przede wszystkim rzuca się w uszy niemal od pierwszego kawałka, to lekkość i zbytnia melodyjność utworów, np. Kouhaku czy PARADOX 5. Słuchając ich ma się wrażenie, że Tsukasa i jego koledzy odeszli od własnego, bardziej twardego brzmienia.
Otwierające całą zabawę Lizard kojarzyć się może z tym, co serwuje amerykański rynek zespołów rockowych. Panuje tu klimat podniosłej muzyki, a przynajmniej takowe można odnieść wrażenie. Niestety, o ile Lizard jest utworem poważniejszym, o tyle BRILLIANT przypomina niemal jakiś opening do anime, co daje po prostu śmieszny efekt w porównaniu do całej twórczości zespołu.
Bez wątpienia na wielką uwagę zasługuje tytułowy REDEEMER , bo chociaż nie powala na kolana, to - zważywszy na resztę kawałków zamieszczonych na płycie - ma w sobie coś, co przykuwa uwagę. Bardzo mile może zaskoczyć KAMIKAZE, zarówno podkładem muzycznym, jak i wokalem Hizumiego, któremu angielskie wstawki wyszły co najmniej ujmująco. Niestety, mimo że to dopiero połowa płyty, po raz kolejny napotykamy na słaby punkt. Podczas słuchania Lost in re;birth nasuwa się pytanie: "Gdzie podziały się gitary?”, odnosi się wrażenie, że całkowicie zeszły na dalszy plan.
Kolejnym, pozytywnie zadziwiającym kawałkiem jest spokojniejsze R.E.M-Fuyu no genchou-, które przywodzi na myśl tęsknotę. HORIZON to następny utwór, przy którym, gdyby nie głos Hizumiego, można by rzec, że to wyczyn zupełnie innego zespołu. Zaś MASQUERADE to taka mała perełka, którą dostrzega się dopiero po kilkukrotnym przesłuchaniu.
Nieodparte wrażenie płytkości, które towarzyszy od początku płyty, umacnia się wraz z Yozorą. Jedyne, co w tym momencie może nawiedzić umysł słuchacza, to pytanie: "Co nakłoniło D’espairsRay do nagrania czegoś takiego?”. Wszyscy doskonale wiedzą, że są oni w stanie napisać rewelacyjne kawałki, lecz tym razem noga im się powinęła. Zważywszy na to, że reszta niewymienionych piosenek jest materiałem wywołującym mieszane uczucia - mogą wlecieć do głowy równie szybko, co z niej wylecieć. Nie sposób znaleźć w nich nic, co nadałoby im rangę piosenek dobrych lub słabych. Są, bo są, jakby po prostu miały zapełnić te puste miejsca, które jeszcze zostały, by można było wydać krążek jako pełny album. Oczywiście nie zmienia to faktu, że warto je posłuchać. Zapewne znajdzie się też niemałe grono ludzi, którym owe piosenki wpadną nie tylko do ucha, ale i serca.
Podsumowując, to nie jest zły krążek, jest na nim sporo chwytliwych i godnych zainteresowania utworów, jednak po przesłuchaniu całego materiału ma się wrażenie, że nie dali z siebie wszystkiego. Kto wie, być może szykują coś zupełnie innego na później. Miejmy jednak nadzieję, że D'espairsRay nie dadzą się skomercjalizować i przestaną eksperymentować z brzmieniem czy próbami zmieniania własnego, wyśmienitego stylu, a zajmą się tylko jego udoskonalaniem.