memento mori niektórym może przypominać o ich śmiertelności, ale każdemu z pewnością o tym, że BUCK-TICK to zespół, z którym trzeba się liczyć.
memento mori to najnowszy album już raczej legendarnej japońskiej grupy BUCK-TICK. "memento mori" to łacińska fraza, dosłownie oznaczająca: “pamiętaj o śmierci”, do której kiedyś często odwoływano się w sztuce. Czy użyta przez BUCK-TICKa jest wyzwaniem dla ich własnej śmiertelności, a długiego życia, jako zespołu? I co więcej muszą mówić po dekadach istnienia? To trzeba usłyszeć.
Makka na yoru-Bloody- wpycha cię w sam środek, z nieustępliwym wirującym rykiem basu i gitar; głos Sakuraia z powodzeniem trzyma się tego tła, nawet kiedy piosenka przyśpiesza. Dynamiczne tempo utrzymuje się cały czas podczas trwania utworu, tworząc z niego żywe i chwytliwe intro. Les Enfants Terribles działa podobnie do benzyny w kontakcie z ogniem - jeszcze bardziej zwiększa ekscytację. Brzmiący dziwnie, jak wybuch z przeszłości, dodaje tu świeżą energię i jest skazany na podobanie się fanom zespołu. W dodatku refreny przypominają orgazm tak bardzo jak można się spodziewać po BUCK-TICKu.
Dźwięk gitar nieznacznie ścisza się przy GALAXY, pierwszej balladzie na płycie memento mori. Melodia utrzymuje tę jakość przez cały utwór. Jednakże jest ona bogata, a chwilami brzmi wręcz pompatycznie, prawdopodobnie ze względu na tonację i crescendo. Wciąż jednak czuły śpiew wokalisty czyni ten utwór jednym z delikatniejszych na albumie. Następuje po nim Umbrella, przynosząc nam diametralną zmianę nastroju. Oprócz odróżniającej szorstkości, piosenka ta brzmi bardziej poprockowo i rzekomo opowiada historię gorzkiej miłości pomiędzy nietoperzem a parasolem. Jak zawsze słuchacz jest zapraszany do własnej interpretacji. Melodia jest tak trudna, jak sprytne gry słów w tekście, ale i wystarczająco chwytliwa.
Katte ni shiyagare cechuje funkowe, oldschoolowe brzmienie – zmienny wokal i zsyntetyzowane zapętlenia – co czyni tę piosenkę pewnym hitem dla określonego odbiorcy, lecz raczej obojętną dla innych. Kolejnym utworem jest wzruszająca ballada Coyote. Rytmiczne klaskanie i gitara akustyczna w jakiś sposób wyjaśniają sceny rodem z tragedii. Dając Atsushiemu doskonałą okazję uderzenia w słuchacza swoim głębokim słodkim śpiewem, staje się utworem, który nie pozwoli na to, by pozostać niedostrzeżonym. Po nim następuje Message. Zasadniczo jest to kolejna ballada, tym razem jednak zdominowana przez gitarę akustyczną i klawisze. Zespół zapewnia słuchaczowi przerwę w tej ostrej jeździe przez rockowe numery, na kilka minut pogrążając go w kojących melodiach i pięknym wokalu. Niestety, oferuje też trochę więcej.
Memento mori i wstrząsający taneczny rytm wyciągną cię z chwilowej drzemki prosto w zupełnie inny stan umysłu. Jej struktura różni się od typowych kompozycji BUCK-TICKa, a jednocześnie obejmuje wszystkie ich ostatnie odsłony. Groteskowy koncept w niepowtarzalny sposób przynosi gdzieś w połowie chaotyczne solo i wrzucone w nie hip-hopowe elementy, co sprawia, że nie będziesz w stanie mieć dość tego bogatego optymistycznego numeru.
Jonathan Jet-Coaster przeniesie cię do ostatniego etapu albumu, który sprawi, że będziesz trzymać się drogiego życia. To nic więcej jak szybkie tempo i agresywna, ostra jazda. Oszałamiając pełną chwały seksualnością i pamiątkami z przeszłości, wciąż jest udany od pierwszej do ostatniej z ekscentrycznych, zawierających eteryczne przejścia nut. Wolniejszym utworem, ale mocno rockowym z głośnym basem i perkusją jest Suzumebachi. To zwykle niezbyt dobrze dla utworu, gdy znajduje się wśród wielu tak pełnych energii, jednak tu nie jest to nieatrakcyjne. Lullaby-III wprowadza makabryczny element do tego albumu i brakuje mu ciężkiego, żywego brzmienia. Niejednoznaczne, straszne melodie i chóralne gardłowe śpiewy modlących się - z pewnością fani 13kai wa Gekkou odpowiednio przyjmą ten utwór.
Zagłębiamy się w mroczne rockandrollowe dźwięki MOTEL 13, zawierające dręczący wokal i charakterystyczne solo Imaia. Następnie przychodzi naśladujący Umbrellę utwór Serenade –Itoshi no Umbrella-Sweety. Z leniwymi, falującymi dźwiękami gitary i żywym śpiewem, może być odbierany jako beztroska, zabawna piosenka… tylko wtedy, jeśli nie byłaby to twórczość BUCK-TICKa. W tym przypadku można uznać, że groteskowy wydźwięk rzeczywiście ukryty jest tu i ówdzie, odbijając się w zniekształconym zawodzeniu gitary i subtelnym westchnieniu w wokalach. W sumie ta serenada zasługuje na wiele odtworzeń.
Tenshi wa dare da to kolejne przypomnienie ulubionych tematów zespołu: miłości i sadyzmu, anielskich rewolwerów, Lucyfera… lista jest długa. Dostarcza energię, jednakże nie pozwala słuchaczowi zbyć tego utworu i potraktować jak kolejny przegląd. Ostatnim utworem na memento mori jest HEAVEN. W pewien sposób jest to największe zaskoczenie na tym albumie, gdy prezentuje kołyszące dźwięki, nieubłaganie słabsze gitary i raczej hipisowski przekaz. Podczas gdy celem Imaia i Sakuraia było stworzenie pełnego znaczenia, prawie pozytywnego utworu, to album ten kończy się, brzmiąc nieco w starym stylu. Ale czy nie dowodzi to tego, że BUCK-TICK wciąż ma trick czy dwa czekające na wykorzystanie?
memento mori to bez wątpienia solidny, ale jednak pechowy album. Gdyby jakakolwiek inna grupa go wydała, byłby on witany z bojaźnią. A teraz, ze względu na wysoki standard wydawnictw BUCK-TICKa, czeka go ciężki czas. Ale czy to powinno przeszkadzać ci w cieszeniu się nim? Ten album prezentuje utwory dla każdego gustu, zebrane razem w intrygującym koncepcie uderzenia we właściwe akordy zarówno dla starych, jak i nowych fanów. Zespół pamięta o śmiertelności, a my pamiętamy, dlaczego go kochamy i to zdecydowanie jest korzystna sytuacja.