Na nowym albumie the GazettE zaprezentowało nową, dojrzalszą stronę swojej twórczości.
DIM to album, który należy przesłuchać kilka razy pod rząd, aby dobrze wczuć się w klimat i wszystko sobie przemyśleć. Dlatego też moją pierwszą opinię mogłam wyrazić dopiero kilka godzin później, gdy miałam już wizję całości w głowie.
Na początek mamy piękne intro, czyli 「Hakuri」, wprowadzające nas w mroczny świat dźwięków wykreowanych przez the GazettE. Świetny wstęp, dzięki któremu można domyślić się klimatu reszty piosenek. Monotonne, spokojne i powolne tony utworu wlewają się w nas niepostrzeżenie i nawet się nie zorientujemy, gdy zaczniemy słuchać tego w kółko, ale w kolejce czekają kolejne utwory, więc trzeba przełączać dalej. Następny kawałek to THE INVISIBLE WALL. Jest to swoistego rodzaju przebudzenie, ze względu na nadzwyczaj dobrą i rytmiczną perkusję, a także bas, wyrywający nas z otępienia. Żeńskie chórki, które tutaj słychać, są już w jakiś sposób charakterystycznym elementem towarzyszącym muzyce the GazettE. Całość wybija się spośród reszty zapewne dzięki wspomnianej sekcji rytmicznej, która jest, jak zwykle, świetnie przemyślana.
A MOTH UNDER THE SKIN ma dość skoczną, wręcz radosną melodię, ale wystarczy przeczytać tekst, żeby zrozumieć, iż do zbyt radosnych ona nie należy, mimo to jednak wyróżnia się swoją drapieżnością. Piosenka dobra, jednak wydaje się trochę "nie na miejscu", przez co zaliczyłabym ją do jednych ze słabszych na tym albumie. Zdecydowanie cięższe i ostrzejsze LEECH nadrabia niezbyt pozytywne wrażenie, jakie zostało nam po poprzedniczce. Uważny słuchacz bez trudu wychwyci, że jest to odrobinę inna wersja od tej, jaką dane nam było cieszyć się na singlu (chodzi tutaj np. o fragment już po pierwszym refrenie). Są to niuanse, jednak dzięki temu można zauważyć, że zespół podchodził do tworzenia albumu nadzwyczaj profesjonalnie i zapewne po prostu nagrali niektóre piosenki jeszcze raz. Brawa dla nich za poważne traktowanie fanów i ciężką pracę.
Następna na płycie jest Nakigahara, czyli mój osobisty faworyt. Piękna ballada, jedna z tych, które pozostawiają niezapomniane wrażenie na słuchaczu. Refren sprawia, że człowiek na chwilę zapomina o oddychaniu i oddaje się całkowicie magii piosenki. Gitara, którą możemy później usłyszeć, tylko potęguje wrażenie wyjątkowości. Końcowe szepty Rukiego, wyciszenie całości i jesteśmy w świecie the GazettE. Wreszcie wokalista milknie niespodziewanie, a my musimy otrząsnąć się i słuchać dalej.
「Erika」 brzmi jak melodia z jakiejś gry komputerowej. Osobiście po prostu bałabym się wyjść w nocy, słuchając tego. Dobre i nastrojowe, ale raczej tylko wtedy, gdy na zewnątrz jest już ciemno. Następne na liście jest HEADACHE MAN, przez które znowu możemy poczuć się odrobinę zszokowani. Ten zespół najwidoczniej nie chce dać słuchaczowi całkowicie wczuć się w klimat, bo co raz serwuje nam właśnie takie piosenki-przebudzenia. Całość to dobra i mocna piosenka, chociaż przez chwilę można mieć wrażenie, że gdzieś już się te gitary słyszało... Niemniej jednak jest to po prostu coś, co można puszczać sobie na cały regulator, zwłaszcza jeśli ma się denerwujących sąsiadów.
Kolejna piosenka, zdecydowanie spokojniejsza Guren, pozwala nam na chwilę odpoczynku od cięższych brzmień. Jest to kolejny kawałek, który brzmi inaczej od wersji singlowej, różnice jednak nie są tak bardzo zauważalne jak w przypadku LEECH. Na dłuższą metę całość ma zbyt jednostajny rytm, dlatego też może się dość szybko znudzić, chociaż gitara z dwoma gryfami, którą używa tutaj Aoi, daje przyjemne wrażenie oryginalności.
「Shikyuu」 to po prostu dziwnie zmiksowany płacz dziecka. Muszę napisać, że to, niestety, niezbyt trafiony pomysł. Na szczęście jednak w chwilę po tej dziwnej wstawce mamy nadzwyczaj dobre 13STARS[-]1. Powolny wstęp doprawiony świetnie brzmiącym, czystym głosem Rukiego zapowiadał, że całość będzie równie klimatyczna, jednak z każdym kolejnym dźwiękiem piosenka nabiera szybkości, ostrości i ciężkości, nie przekraczając jednak granicy, którą wyznaczają gitary. Najmocniejszym punktem tej piosenki jest zapewne hipnotyzujący wręcz głos wokalisty, świetny rytm i po prostu niesamowity klimat, który sprawia, że można dostać przysłowiowej gęsiej skórki. Następnie słyszymy doskonale nam znane damskie chórki z DISTRESS AND COMA. Zdziwić nieco może fakt, że całość wydaje się być taka sama jak na singlu. Piosenka z gatunku po prostu dobrych, nie należy jednak do tych najmocniejszych na albumie.
「Kanshoku」 to kolejny kawałek, który wydaje się być niespecjalnie trafionym eksperymentem muzycznym. W chwilę później słyszymy jednak Shiroki Yuutsu, która jest całkiem przyzwoitą balladą, więc znowu wybaczamy poprzedni grzech. Wydaje mi się, że powyższe określenie, "całkiem przyzwoita ballada", jak najbardziej pasuje do tej piosenki. Jedyne, co tutaj się wybija, to świetnie zagrane partie gitar i skrzypce, które można usłyszeć w tle. Powoli zaczynamy znowu wczuwać się w klimat, ale oczywiście następna piosenka, czyli IN THE MIDDLE OF CHAOS, niszczy to wrażenie. Jest jednak na tyle dobra, że i tak człowiek pozwala sobie się nią rozkoszować. Całość zapewne nadzwyczaj dobrze sprawdziłaby się na koncertach i ma się wrażenie, że tylko w tym celu została nagrana.
「Mourou」 jest znanym motywem, które można było usłyszeć na oficjalnej stronie internetowej Gazeciarzy, a przynajmniej takie sprawia wrażenie. OGRE to piosenka zdecydowanie ostrzejsza od IN THE MIDDLE OF CHAOS, ale słuchając jej bez trudu można sobie wyobrazić szaleństwa publiczności podczas wykonań na żywo. Dość ciekawie brzmi zwalnianie tempa, tak odrobinę leniwe, jednak w chwilę potem znowu słyszymy szybsze rytmy. Może i nie jest to najlepszy moment albumu, ale bez wątpienia ma w sobie to "coś".
Ostatnią piosenką jest nadzwyczaj charakterystyczne DIM SCENE. Znowu można usłyszeć skrzypce, są one jednak dopasowane zdecydowanie lepiej niż w Shiroki Yuutsu. Ruki pokazuje nam na co stać jego głos, który przecież aż tak bardzo świetny nie jest. Z drugiej strony jednak wokalista wie, jak przekazać nam emocje, dzięki czemu nie musimy znać słów, aby wczuć się w atmosferę muzyki. Końcowe, jednostajnie powtarzane "lalala" plus skrzypce sprawiają, że jeszcze przez parę sekund musimy zaczekać na otrzeźwienie i uzmysłowienie sobie, iż to już wszystko.
Całość zapewne można by podsumować następująco: wyważony, przemyślany album. Kolejność piosenek, która z początku wydaje się dość dziwna, po chwili układa się w logiczny ciąg. Płyta pokazuje nam dojrzalszą, bardziej profesjonalną i mroczniejszą stronę twórczości the GazettE. Czy jest najlepsza w karierze tego zespołu? Czas pokaże. Jedno jest pewne: grupa wysoko zawiesiła sobie poprzeczkę i interesuje mnie, czy na swojej kolejnej płycie ją przeskoczą.