Killer Show, The WORLD Ruler, Ultimate Circus… Nightmare używa bardzo zobowiązujących tytułów albumów i, choć nie powinno się oceniać zawartości po opakowaniu, wszyscy automatycznie dokładnie to robią. W momencie więc, gdy zespół wymyśla nazwę typu majestical parade, oczekiwania muszą być całkiem wysokie. Jeśli tego typu album okazuje się być godny swej nazwy, to gratulacje dla twórców; w przeciwnym wypadku, będzie on raczej wielkim rozczarowaniem.
majestical parade startuje ostro PARADE i Can you do it?. PARADE rozpoczyna się odpowiednim, choć troszkę nienaturalnym, wojskowo-podobnym bębnieniem, które przekształca się w mroczniejszy rytm z towarzyszącą gitarą i donośnym basem. Jest to raczej długi kawałek, lecz całkiem dramatyczny; udaje mu się zbudować nastrój i oczekiwanie na dalszy ciąg albumu, czego wymaga się od pierwszych piosenek. Idealnie sprawdza się jako wprowadzenie do Can you do it?. Drugi kawałek ma dobre tempo, jest ekscytujący i ma w sobie trochę mroczniejsze odbicie; potężne zwrotki i porywające refreny wręcz wypychają słuchacza na parkiet.
Na barki Mr. Trash music spada rola kontynuowania energii z Can you do it?, lecz niestety nie do końca się to udaje. Choć trzeci utwór szczyci się szybka linią basu Ni~Yi, który świetnie utrzymuje tempo, i interesującą szybkością hymnów metalowo-punkowych lat 80-tych, całość nie do końca się sprawdza. Momentami piosenka sprawia wrażenie przestarzałej, przez co zastanawiamy się, czy chłopakom z Nightmare przypadkiem nie pomieszały się dekady. Podobnie jest z nabuzowanym utworem Gianism 9 pojawiającym się w dalszej części albumu, który, w porównaniu z innymi kawałkami, wypada raczej szczeniacko: sprawia wrażenie utworu granego przez zespół, który dopiero ukończył szkołę; rockowym duchem i energią kompensującym brak technicznego kunsztu.
Po dwóch początkowych utworach album podąża bezpiecznymi ścieżkami prezentując niezachwycające, lecz przyjemne utwory. Pojawiają się bardziej optymistyczne piosenki a la Nightmare, które uszczęśliwią zarówno oddanych fanów zespołu, jak i tych, którzy pragną odpocząć od ciężkości typowej dla visual kei. Roztańczone numery typu MASQUERADE oraz Gianism 9 zadbają o przypływ energii. Dziewiąty kawałek, Nothing you lose, jest przyzwoitym utworem niosącym ze sobą silne poczucie czynów i konsekwencji, których zespół zasmakował w przeszłości. Stwierdziwszy to, ciężko nie zauważyć, że są to same „bezpieczne” kawałki; więc dla słuchaczy żądnych muzycznych przygód utwory na tym krążku mogą sprawiać wrażenie dobrze znanych, jeśli z twórczości Nightmare, to dzięki znajomości repertuaru innych zespołów.
Problemem piosenek na majestical parade wydaje się być tendencja do przesadzania z dodatkami, dla przykładu: raczej zbędne żeńskie chórki w Cynical Re:actor . Poza byciem czynnikiem rozpraszającym w już wystarczająco głośnym utworze, wydają się jakoś przytłaczać muzykę. Z kolei w niektórych utworach widoczny staje się brak obranego kierunku. Wydaje się, że Nightmare nie mogli się do końca zdecydować: NAKED LOVE jest ambitnym podejściem do stworzenia zmysłowego, bluesowo-rockowego dźwięku, ale atmosferę kompletnie zabija irytujący refren; MELODY brzmi jak piosenka z repertuaru Kagrry, i kompletnie nie pasuje do albumu.
Po przejściu przez morze różnorodnych stylów nadszedł czas na spokojniejsze zakończenie albumu, lecz majestical parade oferuje raczej nieciekawe ballady: Lost in blue, Simple Life i Chronicle. Lost in blue jest lichy i ma za dużo wszystkiego, a Simple Life zionie nudą. Ostatni utwór, Chronicle, zaczyna się obiecująco, brzmi podobnie do Travel z albumu Libido. Pojawiają się w nim na przemian delikatne i rozmarzone wersy, które otwierają utwór wraz z odrobinę operowymi gitarami; i choć piosenka musi podtrzymywać brzmienie wspomnianych gitar, by uniknąć przesłodzenia słuchacza, wszystko i tak wydaje się być raczej nienaturalne.
Po wysłuchaniu całości, najlepszym kawałkiem jest niewątpliwie Can you do it?: to nieubarwiony numer z charakterem i kierunkiem, czyli ma to, czego brakuje pozostałym piosenkom na majestical parade. Z tym albumem Nightmare nie wyściubił nosa ze swej bezpiecznej strefy, ale jakimś trafem udało im się w niej zabłądzić. I, choć zespoły nie muszą eksperymentować nie wiadomo jak z każdym utworem i albumem, całość nie powinna być tak rozczarowująca i przeciętna jak to jest w tym wypadku.