12012 wydali w maju 2010 roku singiel THE PAIN OF CATASTROPHE. Po pierwszym przesłuchaniu, nie zrobił na mnie dużego wrażenia, ale za drugim razem, gdy posłuchałam go dokładniej, było lepiej, choć nadal jestem pełna wątpliwości.
THE PAIN OF CATASTROPHE zaczyna się strzałem prosto w twarz. Spodziewałabym się wszystkiego tylko nie rytmu, melodii i wokalu brzmiących jak podkład dla popowego boysbandu. Co prawda, potem Wataru zaczyna śpiewać jak należy, trochę przy tym krzycząc i próbuje wywołać w słuchaczu poczucie bólu i straty, ale posmak tego dziwnego intro pozostaje. W piosence pojawia się dźwięk talerzy, nieco irytujący swoją ciągłą obecnością. Mniej więcej w połowie do tej mieszanki dodany zostaje jeszcze pseudo-rap i powraca motyw z początku. Mimo wszystko, piosenka jest w stanie się obronić, będąc na tyle chwytliwą, by podbić serca zagorzałych fanów, a także zainteresować nowych. Jednak moim zdaniem nie udało jej się przebić na przykład poprzedniego singla, który brzmiał zdecydowanie lepiej i przykuwał uwagę melodią oraz wokalem.
Do tej piosenki powstał także teledysk, w założeniu dramatyczny i wzruszający, poruszający problem wojny. Przedstawiona została w nim historia dziewczynki ocalonej przez żołnierzy, którzy się nią zaopiekowali. Niestety, wojna odbiera jej i tę opiekę. Do tego momentu wszystko brzmi w porządku, ale jak ma się do tego pozytywny popowy beat na początku i w środku utworu oraz dyskotekowe efekty świetlne? Nie wiem. Klip łączy się bezpośrednio z tekstem utworu, w którym głównym motywem jest ostrzeżenia ludzi przed nadchodzącym niebezpieczeństwem.
Reszta piosenek to już tylko typowe wypełniacze, które ani ziębią, ani grzeją. Kage Tsuzuri jest kompozycją z romantycznym posmakiem, stonowaną, ale wciąż dość rytmiczną, utrzymującą średnie tempo. Wataru stara się dodać do niej odrobinę dramatyzmu, pojawiają się również chórki i krótkie gitarowe solo. Ten kawałek mija właściwie niezauważony, a jeśli już zwraca uwagę, to raczej tym, że wokalista niezbyt czysto wyciąga kocówki wersów.
Ostatni utwór , CLOSET GARDEN, rozpoczyna bardzo zmodyfikowany głos, powtarzający słowa: "Please close my garden”, który po tym wstępie brzmi już na szczęście normalnie. Całość wydaje się być nieco chaotyczna, często zmienia się tempo i intensywność dźwięku. Trudno skupić się na melodii, a główny wątek gdzieś umyka. Na uwagę zasługuje chyba tylko refren, który naprawdę wpada w ucho.
Ta opinia, pozbawiona hurraoptymizmu, jaki obserwuje się wśród fanów po tym, jak ulubiona grupa wyda nowy krążek, będzie zapewne wyjątkiem w sieci. Na forach i serwisach społecznościowych wydawnictwo zbiera bardzo pozytywne recenzje. Jednak mam niemiłe wrażenie, że zespołowi nie do końca udało się osiągnąć to, co mógłby sugerować tytuł – poczucie bólu spowodowane katastrofą, jaką w tym przypadku jest wojna. Starali się, zainwestowali w teledysk, jednak niezbyt przemyśleli piosenki. Trochę szkoda.