Mini popis umiejętności zespołu.
Nie dziwi fakt iż zaledwie pięć miesięcy po tym, jak w czerwcu 2009 roku DOPING PANDA wydał album, zespół wydaje coś ponownie, tym razem w formacie mini. anthem składa się z pięciu numerów i służy jako wprowadzenie do ekscentrycznego elektro-popu, którego wygłodniali fani wyczekiwali z niecierpliwością.
Utwór tytułowy tego minialbumu natychmiast przykuwa uwagę słuchacza, co zawdzięcza skocznemu intro z gitarowymi riffami wokalisty i programisty Yutaki Furukawy. Buduje on warstwy pentatonicznego keyboardu, nadającego piosence orientalnego zabarwienia, z kolei basista Taro Honjou i perkusista Hayato pracują nad funkową linią basu. Drobne dodatki od Yutaki i Taro oraz ich przeplatająca się gra dodają magii piosence, która w innych rękach była by czymś przeciętnym. Wszystko opływa tanecznym dźwiękiem syntezatora, który wtapia się w refren i w część śpiewaną przez Yutakę w falsecie. Połączenie umiejętnej gitarowej gry, rytmicznego basu, zrównoważonego programowania i idealnej harmonii dźwięków sprawiają, iż jest to swoiste dzieło sztuki.
the mugendai dance time nie pozostaje w tyle. Jest to wyjątkowy, prawie w całości elektroniczny taneczny utwór, w którym, poza drobnymi partiami gitarowymi, brakuje instrumentalnego wkładu zespołu. Fragmenty "mugendai dance time" śpiewany komputerowo zmienionym wokalem oraz "Mockney" rap sprawiają, iż jest to numer oddalony o lata świetlne od pozostałych na krążku. Utwór, tutaj skrócony do dwóch, bardziej przystępnych minut, pojawia się także w swej pełnej 30-minutowej wersji na singlu majestic trancer.
Pozostałe trzy kawałki są bardziej rockowe. I said enough for one night cechuje karaibska aura z wpływami muzyki ska. Po raz kolejny pojawia się pentatonicznie grający keyboard, który najwyraźniej przypadł zespołowi do gustu. lady to nieskomplikowana piosenka grana w stylu trzyosobowego zespołu rockowego o beztroskich wokalach i brzmieniu charakterystycznym dla jrocka. Yutaka nie wydaje się szczególnie ubolewać na tym, że tytułowa pani "odeszła, a ja zostałem sam," dominujący radosny rytm ukrywa ból. Na koniec pojawia się jeszcze music you like, będący pełnym życia i energii, nieco egoistycznym hołdem ”muzyce, którą lubisz”, a sformułowana w ten sposób teza bazuje na tym, że właśnie jej słuchasz. Wyobraź sobie jazdę autem przy nabrzeżu z odkrytym dachem, zabawy na piaszczystej plaży i relaks przy ognisku pod rozgwieżdżonym niebem i a ta muzyka będzie będzie ci w tym towarzyszyć.
Choć brakuje mu długości, anthem jest dobrym początkiem dla wszystkich niewtajemniczonych. Nie potrzeba tu żadnej głębokiej analizy czy wzmożonej koncentracji, aby móc nacieszyć się tym 16-minutowym krążkiem. Jest to koktajl dance’u, funku i dobrego, akustycznego rocka, który podnosi na duchu.