Internetowe transmisje stają się coraz popularniejsze i ostatnimi czasy możemy oglądać ich całkiem sporo. Duże festiwale muzyczne również wybierają ten środek przekazu, np. tegoroczny
JACK IN THE BOX był relacjonowany przez Internet, więc fani z zagranicy i ci, który nie mieli okazji wybrać się na festiwal, mogli - przynajmniej w pewnym stopniu - wziąć w nim udział. Oczywiście, o ile chciało im się wstać o 4 nad ranem, bo o tej godzinie czasu polskiego rozpoczęła się impreza.
Na festiwalu były dwie sceny. Na głównej grali wszyscy zapowiedziani wcześniej artyści, a na mniejszej, nazwanej JACK IN THE "KARAOKE” BOX, można było zaśpiewać wybraną piosenkę zespołu należącego do kierowanych przez MAVERICK wytwórni. Transmisja z mniejszej sceny wywoływała poruszenie wśród fanów przed ekranami komputerów. Chcieli oni bowiem oglądać swoje ulubione grupy, a nie amatorów próbujących swoich sił w karaoke. Jednakże organizatorzy, zapewne przez wzgląd na tych, którzy zakupili bilety na festiwal, bardzo wybiórczo transmitowali występy z dużej sceny.
Tak więc z występu pierwszego tego dnia
Karasu, specjalnego zespołu złożonego z członków
MUCCa,
Alice Nine,
Sadie,
jealkb oraz
ayabie, pokazano tylko jeden utwór -
LASTIKĘ. Wywołał on duże poruszenie, szczególnie ze względu na image muzyków, lecz także ze względu na robiące wrażenie wykonanie.
Choć potem miały miejsce występy
LM.C,
Zoro i
Alice Nine, transmitowano dopiero
girugamesha. Pierwszym zagranym przez zespół utworem był
COLORS, pochodzący z najnowszego singla. To przyjemna piosenka, zawierająca dobrą solówkę
Nii, jednak brakowało jej typowego girugameshowego szaleństwa. Grupa zagrała cztery kawałki, jednak pokazano tylko trzy. Powód był prosty - jeden z nich,
STAY AWAY, pochodził z nowego wydawnictwa i zespół nie chciał go przedwcześnie ujawnić. Podczas
SUNRISE publiczność przyłączyła się do śpiewania fragmentów razem z
Satoshim, a także na początku wesoło kręciła ręcznikami. Ostatni był
evolution, który jak zwykle wywołał szaleństwo na scenie i wniósł mnóstwo pozytywnej energii. Szczególnymi gwiazdami tego występu okazali się
Ryo, który ciągle robił miny do kamery i ogólnie zdawał się mieć niezły ubaw, oraz
ShuU, nie tylko wyglądający świetnie z nowym image'em, ale spełniający się także w roli wspierającego wokalu, jako że podkładał spore partie w chórkach.
Po przerwie scenę zawojowały zespoły mające swój początek w latach 80-tych. Najpierw pokazano koncert
DEAD END. Legendarna grupa, z wokalistą
MORRIE’em na czele, rozpoczął od
Matenrou Game, utworu pełnego świetnej gry gitar i charyzmatycznego wokalu. Następnym zespołem było
44Magnum, a potem zagrał także
LOUDNESS. Pewną niespodziankę stanowił występ
Ryuichiego
Kawamury ze słynnej formacji
LUNA SEA, który śpiewał niezwykle emocjonalnie i poruszył publiczność. Następnie dopiero po dłuższej przerwie na scenie pojawił się
Kyo. Dołączyli do niego członkowie
MUCCa, których wokalista
D’ERLANGER ciepło powitał. Zagrali razem przebój
LA VIE EN ROSE. Było to niezwykle żywe i ciekawe wykonanie, zarówno muzycy, jak i fani świetnie się przy nim bawili.
acid android wprowadził mroczną atmosferę, ale jednocześnie sprawił, że publiczność się rozszalała. Nie pokazano wcześniejszego występu zespołu visual kei
SID, piosenkarki i aktorki
Becky, a także
TETSUYI i
Kena. Transmitowano dopiero występ
sads, zespołu, który niedawno powrócił na scenę muzyczną po dłuższej przerwie. Wokalista
Kiyoharu ubrany był w charakterystyczny dla niego, wyzywający sposób. Miał ze sobą nie tylko czapkę przypominającą policyjną, ale również czerwony bicz. Większość zagranych (i w większości niewyemitowanych) piosenek pochodziła z ostatniego albumu zespołu,
THE 7 DEADLY SINS. Fani przed ekranami komputerów mogli obejrzeć m.in. ostatni utwór,
SANDY.
Koncerty ostatnich dwóch zespołów, zamykające festiwal, zostały ku uciesze fanów wyemitowane w całości. Pierwszy byli
K.A.Z. i
hyde tworzący formację
VAMPS. Ich występ okazał się w stu procentach rockowy i bardzo rozrywkowy. Pierwszym przebojem było pochodzące z najstarszego singla
LOVE ADDICT. Tłum skandował w rytm pierwszych dźwięków gitary
K.A.Z.’a. Potem reszta muzyków przyłączyła się do gitarzysty, by zagrać dość długie intro. Dopiero wtedy
hyde zaczął śpiewać dość zachrypniętym głosem. Następnie zabrzmiał pochodzący z tego roku
ANGEL TRIP, wyjątkowo energiczny, ze świetnymi partiami śpiewanymi dwugłosem. Mój osobisty faworyt -
TROUBLE - pojawił się jako kolejny. Jest to cover przeboju z lat osiemdziesiątych duetu
Shampoo. Przed tym utworem
hyde przechadzał się po wybiegu, pytając zaczepnie fanów: "Kimochi?”, co w dosłownym tłumaczeniu może znaczyć: "Dobrze wam?”. Piosenka zachowała charakterystyczny popowy i odrobinę elektroniczny nastrój, a dzięki gitarom stała się bardziej niegrzeczna i ostra. Była naprawdę chwytliwa, rozbawiła całą widownię, a
hyde ze swoją blond czupryną, śpiewający specyficzny, dobrze znany tekst, rzeczywiście wyglądał jak niegrzeczny chłopiec, który wpadł w tarapaty. Podczas
SEX BLOOD ROCK’N’ROLL, występ stał się bardziej sexy, a zachrypnięty wokal bardzo dobrze pasował do tego utworu, który mógłby być manifestem
VAMPSów. Muzycy przemieszczali się po scenie i wspólnie krzyczeli tytułową frazę. Do ostatniej piosenki,
LIVE WIRE, będącej coverem utworu
Mötley Crue,
VAMPS zaprosili
Paula z występującego wcześniej
44Magnum. Razem zagrali z ogromną energią i zdawali się świetnie ze sobą dogadywać. Potem
Paul porozmawiał nieco z fanami, wywołując uśmiech nawet na twarzy
hyde'a. Na tym skończył się występ
VAMPSów, którzy skłonili się i zeszli ze sceny.
Po nich pojawił się
MUCC ze swoim nader interesującym i pełnym energii setem, podczas którego został nawet zagrany nowy utwór z nadchodzącego singla. Bardziej wyczerpująca relacja z występu grupy znajduje się
tutaj.
Festiwal zakończył się wspólnym odśpiewaniem przez wszystkie zespoły
READY STEDY GO z repertuaru
L’Arc~en~Ciel, jednak fani przed ekranami komputerów nie mieli już okazji tego zobaczyć. Podczas tego dnia podano również kilka istotnych informacji, takich jak zapowiedź nowego singla
Karasu, a także wiadomości o tym, że
Laruku znów zacznie koncertować i wystąpi w sylwestra 2010 roku, zaczynając tym samym obchody swojego dwudziestolecia.
JACK IN THE BOX 2010 SUMMER, pomimo paru niedociągnięć, takich jak maltretowanie zagranicznych fanów wielogodzinnymi relacjami ze sceny karaoke, był zdecydowanie wart zobaczenia. Gwiazdy, które podczas niego zagrały, dały wspaniałe występy i nikt nie powinien żałować poświęconego czasu. Warto było czekać, chociażby na koncerty
VAMPSów, czy
MUCC. Miejmy nadzieję, ze transmitowanie festiwalów przez Internet wejdzie organizatorom w krew.