Zaszli tak daleko i zawsze mogą osiągnąć więcej.
W 2007 roku, po pierwszym występie w Stanach Zjednoczonych na J-Rock Revolution w Los Angeles oraz wydaniu krążka Reason of crying, girugamesh wypuścił w grudniu drugi pełny album. Został on wyprodukowany przy wsparciu Miyi z MUCCa. Pojawił się w dwóch wersjach, regularna zawiera trzynaście, a limitowana - dziesięć piosenek i DVD z teledyskami do Vermilion oraz Kowarete Iku Sekai. Jest to recenzja tego pierwszego typu, na okładce którego znalazła się ponuro wyglądająca ściana, każąca nam zadać sobie pytanie, czy dzięki swojemu drugiemu albumowi girugameshowi udało się przeskoczyć przeszkodę, czy też z impetem rozbił się o nią.
Intro - złowieszcza, rytmiczna perkusja, zaakcentowana strategicznie rozlokowanymi gitarowymi riffami - rozpoczyna album. Ponury nastrój zapoczątkowany przez pierwszy utwór sprawia, że słuchacze zaczynają się zastanawiać, co też girugamesh dla nich zgotowali... Drugi kawałek, patchwork, od razu odpowiada na to pytanie. Jest dramatyczny i chłodny, brzmi nieco jak MUCC za swoich mrocznych dni. W utworze gładko mieszają się niebezpiecznie ciche zwrotki, nieprzyjemnie brzmiące refreny i mocne growlowane przejścia, co pozwala uchwycić całą gamę emocji, które w efekcie kumulują się w ostatnim krzyku.
patchwork, shining, Domino oraz "Shojo-A" uchodzą za najmocniejsze kawałki na tym albumie - są emocjonalną jazdą bez trzymanki, ujawniającą jedne z najlepszych kompozycji i wokali na girugämesh. shining, dzięki mocnej melodii oraz chwytliwym refrenom, jest utworem rokującym nadzieję - tego można się było spodziewać po singlu. Domino to piosenka wspaniale bogata i poruszająca. Jej jedyną negatywną stroną jest nagła zmiana w przejściu, która ma zasadniczy wpływ na budowanie momentu kulminacyjnego.
„Shojo-A” traci nieco na ciężkości w stosunku do trzech utworów wspomnianych wcześniej oraz mądrze wybiera inny kierunek - jest bardziej seksowny. Kawałek, oparty na mocnej linii basu, ma w sobie jakąś wyjątkową finezję i wyróżnia się nie tylko na tym albumie, ale i w całym repertuarze girugamesha. Jest wspaniale świeży i stylowy. Gdyby tylko był dłuższy niż te dwie i pół minuty...
Album zamyka Kowarete Iku Sekai, nie jest to utwór w stylu poprzednio wymienionych, ale zasługuje, by o nim wspomnieć, ze względu na trud i ambicje włożone w jego nagranie. W tym epickim, sześciominutowym nagraniu girugamesh wychodzą ze swojej strefy bezpieczeństwa, aby stworzyć sentymentalną balladę, zaczynającą się delikatnym szeptem, a pod koniec eksplodującą tragizmem.
Wszystko inne, jako takie, nie rozczarowuje, jest raczej ostrożne, lecz brak w nim zmienności patchwork, chining czy Domino, albo świeżości "Shojo-A". Jeśli chodzi o resztę utworów na girugämesh, to są to zasadniczo dobre piosenki, które zdają się być tworzone według jednego klucza. Barricade i stupid są pełne złości oraz bezczelnie brutalne - świetnie nadają się do headbangingu, jednak z drugiej strony to tylko miszmasz krzyków, growlu i surowego brzmienia instrumentów, słyszany już ze strony girugamesha. Siódmy kawałek, Shiroi Ashiato, to dopracowana ballada, na którą słuchacz może się natknąć pomiędzy bardziej pozytywnymi melodiami skomponowanymi na potrzeby tego albumu: CRAZY-FLAG, ROCKER’S czy Dance Rock Night. Te trzy piosenki są rozrywkowe, ale po chwili zaczną brzmieć jednakowo.
W sumie, girugämesh ani nie rozczarowuje, ani nie jest godny podziwu, choć znajduje się na nim kilka wybitnych momentów. Przez większość czasu album może bez problemu stać na własnych nogach. Ale stanie w miejscu jeszcze nikogo nigdzie nie doprowadziło, więc okładka wersji limitowanej lepiej oddaje ówczesną pozycję zespołu: w tym czasie nie udało im się przeskoczyć przeszkody, ale i się o nią nie rozbili. Po prostu przed nią stali. Po swoim sukcesie w 2007 roku girugamesh zaszedł dość daleko. Dla tak utalentowanego zespołu, ta ściana okazała się tylko niewielką utrudnieniem przed podjęciem kolejnego kroku - podjęli ryzyko i znaleźli sposób, żeby je pokonać, wynosząc swoją muzykę na inny poziom.