Ten singiel z początku jest potknięciem, ale 12012 podnosi się i rusza dalej.
Wydawnictwo 12012 z sierpnia 2008 roku, Taiyou, wyszło w trzech różnych wersjach: regularnej, z dwoma nowymi kawałkami oraz utworem nagranym na koncercie, limitowanej A z teledyskiem do Taiyou oraz limitowanej B - recenzowanej - na której znalazły się nie dwie, a trzy nowe piosenki. Jako że jest to pierwszy singiel z trzyczęściowej kampanii wydawniczej, można by oczekiwać, że będzie silny i pełen energii.
Singiel zaczyna się średnio tytułowym Taiyou. Gdyby uczestniczył w wyścigu, znalazłby się w środku: nie jest okropnie zły, ale też nie zachwycająco dobry. Taiyou to słoneczny utwór o średnim tempie i popowym klimacie. Fajnie się słucha i nadaje się, kiedy masz gorszy dzień. Jeśli jednak chcesz czegoś bardziej esencjonalnego, poszukaj gdzie indziej. Taiyou jest rozczarowująco mało oryginalny i niezapadający w pamięć - za bardzo przypomina Alice Nine, żeby mógł zyskać większe uznanie.
Na szczęście jakość singla polepsza się wraz z następnymi dwoma kawałkami. Oba, KALEIDOSCOPE oraz Hello, seventeen, przypomną słuchaczom, że 12012 wie, jak rozbujać i stworzyć wspaniałe kompozycje, na miarę tych powstających w przeszłości. KALEIDOSCOPE sprawia, że masz ochotę ruszyć się z miejsca i wznieść pięści w górę. Jest niezwykle chwytliwa, jednocześnie posiada ten mroczny klimat, który 12012 wypracowali w swoich starszych piosenkach. Wokal Miyawakiego jest profesjonalnie nałożony na linię gitar Sugi i Sakaia, zabierając tym samym słuchacza na muzyczną przejażdżkę. Piosenka waha się od agresywnych zwrotek, gdzie tekst jest niemalże rapowany, przez delikatniejsze, lecz nieco mroczne momenty, po bardzo dobrze zaśpiewane, emocjonalne przejścia. Jednakże na koniec KALEIDOSCOPE urywa się dość nagle; końcówka brzmi jak ostatni szybki takt na koncercie, sprawiającym wrażenie dodatku.
Hello, seventeen jest bezsprzecznie najlepszy ze wszystkich trzech utworów na Taiyou. Kawauchi dodaje do silnej linii basu subtelny, rytmiczny beat, dobrze mieszający się z dominującymi gitarami. W efekcie powstaje odjazdowa melodia, bardzo podobna do tej, w której zakochali się fani na singlu wana. Wraz z wokalem Miyawakiego zmienia się sekcja instrumentalna z niepewnych zwrotek na bardziej zdeterminowane, wyzywające refreny. To wszystko prowadzi do solówki gitarowej, która pomaga piosence stopniowo dotrzeć do końca.
To, co dostajemy od 12012 na Taiyou, nie jest może najmocniejszym wprowadzeniem do kampanii wydawniczej zespołu, ale jednak początkiem. Jeśli fani - czy to starzy, czy nowi - zamierzają kupić ten singiel, powinni nabyć wersję limitowaną B, wartą swojej ceny. Taiyou może znudzić słuchaczy, ale KALEIDOSCOPE oraz Hello, seventeen nadrabiają słaby start. Pomimo tej straty, singiel ukazuje wyraźny wysiłek i postęp: kompozycje zdają się być bardziej dopracowane, jednocześnie osiągając ciężki, mroczny klimat, typowy dla 12012.