Cztery wzloty i jeden upadek.
22 września ukazał się kolejny singiel MUCCa, promujący nadchodzący album zespołu, Karmę. Falling Down ukazało się w dwóch edycjach: regularnej, zawierającej dodatkowo piosenkę Hotaru, oraz limitowanej z utworami Tsuki no yoru i Yakusoku Warehouse Flavored Mix.
Ci, którzy bacznie śledzą poczynania grupy, z pewnością znali FALLING DOWN już od jakiegoś czasu. Piosenka zawiera sporą dawkę elektronicznych brzmień, ale mimo to nie brakuje jej też pazura - obecnego zwłaszcza w przejściach pomiędzy poszczególnymi fragmentami kompozycji, które, za sprawą odgłosu przypominającego wycie syreny, natychmiast budzą skojarzenia z Oz. Jednakże, w przeciwieństwie do tamtego utworu, pozostałe części FALLING DOWN są o wiele spokojniejsze i bardziej rytmiczne. Odróżnia się od nich także dynamiczna, wręcz agresywna na tle całej piosenki, solówka Miyi, która stanowi preludium do najłagodniejszego fragmentu, gdzie główną rolę odgrywa cyfrowy beat oraz nieco wyciszony wokal Tatsuro i jego pogłos. Jednym zdaniem jest to naprawdę dobry, taneczny i na szczęście nie za lekki kawałek. A tak przy okazji, polecam obejrzeć teledysk do FALLING DOWN, zwłaszcza jego bardziej "kontrowersyjną" wersję. Razem z piosenką i jej tekstem stanowią świetne połączenie, które może doprowadzić do ciekawych przemyśleń, co nie zdarza się często w przypadku innych klipów MUCCa. Ba, zaryzykowałabym nawet twierdzenie, że to jeden z najbardziej interesujących teledysków w historii grupy.
Hotaru rozpoczyna się od burzliwej gry gitary i perkusji, którym w tle towarzyszy szybka, pulsująca linia basu. Podczas pierwszej zwrotki ton utworu nieco łagodnieje, a gitarowe przygrywki schodzą na dalszy plan, stanowiąc jedynie uzupełnienie galopującej wręcz partii YUKKE i ciągle dynamicznej gry SATOchiego. Tuż po niej, podczas przejścia, pojawia się po raz pierwszy nieco elektroniczna melodia, która jednak doskonale komponuje się z kawałkiem i bynajmniej go nie psuje. Od tego właśnie momentu utwór ponownie zwiększa swoją moc i choć czasem przejawia się ona poprzez energiczniejszą linię gitary, czasem przez rosnące napięcie, a kiedy indziej poprzez wokal niemal krzyczącego Tatsuro, ciągle utrzymuje ona ten sam, wysoki poziom. Warto też wspomnieć o drugiej linii gitary, słyszalnej w tle podczas solówki Miyi - mimo że ewidentnie jest ona utrzymana w stylu ska, dzięki aranżacji reszty kawałka i sąsiadującym z nią cięższym fragmentom, nie nadaje mu radosnego tonu znanego z piosenek rodem z Jamajki. I choć utwór budzi lekkie uczucie niepokoju i w pewien sposób, głównie za sprawą "grzmiącej" perkusji, może kojarzyć się z burzą, świetnie się go słucha i bez wątpienia zapada w pamięć.
Czymś z zupełnie innej beczki jest Tsuki no yoru. To zdecydowanie najdelikatniejszy kawałek na Falling Down. Niekwestionowaną główną rolę odgrywa tu Miya, grający na pianinie. Uzupełnienie tego stanowi może trochę zbyt rytmiczny perkusyjny beat oraz o wiele mniej słyszalne linie basu i gitary. Ta ostatnia jedynie przez chwilę, podczas solówki, może w ogóle konkurować o palmę pierwszeństwa z pianinem, któremu udaje się grać pierwsze skrzypce i tworzyć nastrój kompozycji aż do samego jej końca. I nawet Tatsuro, tak bardzo lubiący być w centrum uwagi, ulega tej łagodnej oraz może nieco sennej atmosferze i jedynie dodaje do piosenki swój delikatny, spokojny wokal. Może i nie jest to kawałek, którego możnaby się spodziewać po MUCCu, jednak jak długo zespół będzie eksperymentował w tak dobrym i klimatycznym stylu, ja jestem jak najbardziej za.
Moim osobistym faworytem - i zarazem największą niespodzianką - jest Yakusoku Warehouse Flavored Mix. Po miksie z poprzedniego singla spodziewałam się czegoś równie niezbyt udanego, jednak ta piosenka wyjątkowo mnie zaskoczyła. Yakusoku już samo w sobie było na tyle delikatne i nieco słodkie, iż nie przypuszczałabym, że można ten utwór uczynić jeszcze radośniejszym i lżejszym. Przyznaję, że nie każdemu może się on spodobać, gdyż faktycznie jest skrajnie uroczy, ale dla mnie był to strzał w dziesiątkę. Także i w tej piosence pojawia się gra na pianinie, jest ona jednak o wiele weselsza niż w Tsuki no yoru. Towarzyszy jej delikatny, elektroniczny beat w tle i okazyjnie gitarowe melodie. Zmian jest naprawdę niewiele, a różnicę w klimacie piosenek można wyczuć natychmiast - oryginalna wersja, zwłaszcza w połączeniu z tekstem, była odrobinkę patetyczna, a przeróbka posiada niezwykle radosny i beztroski ton.
No dobrze, wszystkie piosenki są na plus, więc gdzie ten upadek? Cóż... Może po prostu nie jestem typem fana-kolekcjonera, ale naprawdę bardziej cieszyłabym się z dodatkowego DVD zamiast aluminiowej butelki, dołączonej ni z gruchy, ni z pietruchy do limitowanej wersji krążka. Mimo że może być całkiem praktyczna (ma całkiem sporą pojemność, jak na taki dodatek, i posiada wygodną zakrętkę z haczykiem), a także jest dostępna w dwóch kolorach (białym lub czarnym), ciągle nie mogę się przekonać do samej idei dołączania butelki do płyty, zwłaszcza, że na jej miejscu mogłoby pojawić się DVD zawierające na przykład materiał dokumentujący nagrywanie któregokolwiek z powstałych do FALLING DOWN teledysków. Pewnie to trochę pesymistyczne podejście, ale teraz czekam już tylko na oficjalne deskorolki z logiem zespołu...
Podsumowując, uważam, że to najlepszy singiel MUCCa od ukazania się Sora to ito. Może i nie tworzy spójnej całości, ale każdy z zaprezentowanych utworów jest z najwyższej półki i oferuje słuchaczom coś odmiennego. Komu więc bym go poleciła? Na pewno osobom poszukującym dobrych piosenek zarówno do tańca, jak i do różańca, a także tym, którzy najzwyczajniej w świecie chcą mile spędzić czas na słuchaniu muzyki. No, może jeszcze kolekcjonerom aluminiowych butelek...