Wydawnictwo, które ugruntowało status legendy zespołu.
Przedostatni, jak na razie, oryginalny album LUNA SEA ukazał się w 1998 roku i zaoferował fanom nową wersję zespołu, który pokochali. Mimo że STYLE z 1996 zmienił kilka formuł, niektórzy obawiali się, że grupa ostatecznie ugrzęźnie w jednym schemacie. Sami muzycy także się tego bali, co doprowadziło do przerwy w działalności w 1997, aby każdy z nich mógł pójść własną drogą, znaleźć nowe muzyczne elementy i przynieść je ze sobą. To się sprawdziło, ponieważ SHINE naprawdę zaprowadził zespół w nowym kierunku. Słuchając otwierającego płytę kawałka, Time Has Come, można powiedzieć, że zachowuje ona klasyczne elementy LUNA SEA, włączając zarazem nowe. Album sprzedawał się nieprawdopodobnie dobrze, przykuwając uwagę większej ilości słuchaczy mainstreamu, którzy w przeszłości mogli odrzucać muzykę grupy. To wydawnictwo sprawiło, że japońska publiczność zakochała się w LUNA SEA ponownie, na zawsze umacniając jej pozycję jako jednej z odnoszących największe sukcesy i najbardziej wpływowych rockowych formacji.
Z tego albumu wywodzą się takie klasyki, jak Storm (ze wspaniałym głównym riffem i uzależniającym refrenem), Shine (wyróżniający się jedną z najlepszych solówek SUGIZO, nie wspominając nawet o jednym z niemożliwie świetnych teledysków) i I for You (ballada nieprzełamująca żadnych schematów, a mimo to nadal posiadająca wspaniałe momenty), które znalazły drogę do prawie wszystkich setlist zespołu. Większość z was już zapewne zdążyła zapoznać się ze wspomnianymi utworami, skupmy się więc na reszcie albumu.
Pierwsza piosenka, na którą warto zwrócić uwagę, to No Pain - przede wszystkim dlatego, że stanowi idealny przykład jak zespół potrafi pozostawać w kontakcie ze swoim starszym wcieleniem, wprowadzając równocześnie do krwiobiegu nowe życie. Bas J-a, wieczna siła napędowa ukryta za melodiami, brzmi tak, jak zawsze, ale emanuje w tej piosence czymś szczególnym, wprowadzając do serca słuchacza jej seksowny rytm, podczas gdy gitary po prostu błyszczą, perfekcyjnie łącząc ambient z lekkim akcentem zniekształconego skalowania. Dziecięcy chór, obecny w wielu piosenkach LUNA SEA, pojawia się także i tutaj, dodając zapadający w pamięć element, umieszczający przysłowiową wisienkę na szczycie tego pucharu doskonałości.
Unlikelihood to agresywniejsza piosenka, mogąca ucieszyć fanów cięższych brzmień słyszalnych na STYLE, podczas gdy Another stanowi kategorię samą w sobie (oczywiście, jeżeli nie bierze się pod uwagę kilku utworów z Lunacy). To, co zaczyna się jako ballada, ewoluuje w rodzaj łagodniejącej rockowej kompozycji, posiadającej proste riffy rodem z późnych lat 70-tych czy wczesnych 80-tych. Ten świetny kawałek ma wiele różnych warstw i wspaniale pokazuje, o co w tym zespole chodzi: o oryginalność. Potraktujcie ją jako bufet dla uszu. Macie tu ambient, macie tu trzeszczące gitary, macie skrzypce, macie całe dziesiątki dźwięków tylko czekających na to, by sprawić wam przyjemność. Nie sądzę, by choć jedna osoba mogła nie lubić tej piosenki: po prostu zbyt wiele ona oferuje. Każdy może znaleźć ukojenie pomiędzy jej falami.
Millenium to świetny utwór, który z początku wypełnia pośpiech, ale szybko słuchacz wpada w taki zachwyt, że tempo wydaje mu się jak najbardziej właściwe. Trzeba trzymać uszy otwarte na szczególnie doskonałą grę gitar: to prawdziwa magia, która rodzi się wyłącznie wtedy, gdy SUGIZO i INORAN pracują razem. Ponadto refren pokazuje dobitnie, dlaczego Ryuichi był tak popularny, jak był. Po prostu dźwięki wnikają prosto do duszy i zamieszkują tam.
Broken i Up to You to porządne utwory, które nie wyróżniają się zbytnio spośród pozostałych weteranów LUNA SEA, ale stanowią prawdopodobnie dwa kawałki na tym albumie, które przyciągną najwięcej uwagi mainstreamowych słuchaczy. Zawierają riffy, które ich zadowolą, nie wspominając o generalnie doskonałej muzyce.
Velvet jeszcze raz oferuje najświetniejszą ambientową grę gitar; nie można zapomnieć też o powiązaniach INORANa z turntablizmem. To jest coś, czego fani mogliby spodziewać się po FAKE?. Ta piosenka zazwyczaj nasuwa ludziom skojarzenie: "Hej, czy bębny nie brzmią jak w Sunday Bloody Sunday?". Niezależnie od tego, czy słyszysz to, czy nie, jedna rzecz jest pewna: Shinya naprawdę nie musiał sobie nad tym łamać grzbietu. Pomijając, niech to nie powstrzyma nikogo od cieszenia się tą niewielką perełką.
Love Me to piosenka, która ma tę samą magię, co Storm. Zwycięski riff, rytm, który zmusza do skakania w górę i w dół niezależnie od tego, czy chce się, czy nie, oraz mocne solo, które sprawia, że natychmiast uwielbia się ten utwór. Ponadto, nie można zrobić nic innego, jak pokochać ten cyfrowy wokal. Biedny komputer, po prostu chciał się zmieścić w tym kawałku!
Breathe to prawdopodobnie jedna z najlepszych tutaj piosenek LUNA SEA. Oczywiście, to nie jest rockowy kawałek, ale cholera, ciągle piękny. Wszystko w nim - zaczynając od delikatnego, akustycznego bicia, a kończąc na wokalach - sprawia, że masz ochotę nacisnąć na odtwarzaczu przycisk powtarzania. Ten kawałek sam w sobie wart jest ceny płyty i powinien zastąpić na singlu I for You.
Podsumowując, to wydawnictwo zawiera wszystkie elementy, które stworzyły zespół na wczesnym etapie kariery, a także nowe, zapewniające mu miejsce na szczycie rockowego łańcucha pokarmowego. Lunacy, ostatni przed przerwą album grupy, próbował odtworzyć odnajdywaną tutaj perfekcyjną równowagę - był blisko, ale nie wystarczająco blisko. Chcecie najlepszego z obydwu tych światów? Chcecie zespołu u szczytu swoich możliwości? To jest CD, którym powinniście się zainteresować.