D’espairsRay zagrał w paryskim Bataclanie 3 października 2010 roku, a JaME wybrało się, by sprawdzić, czy określenie ”monsters” jest wciąż aktualne.
Kolejka była dość długa przed Bataclanem: albo wokalne problemy HIZUMIego nie odstraszyły ludzi, albo wieści o przerwie w działalności zespołu skłoniły fanów do zakupu biletów. Bez względu na pobudki tłumu, wydawało się, że D’espairsRay tego wieczoru postawił na punktualność, gdyż drzwi otwarto dokładnie na czas.
Wiele osób skierowało się prosto do lady baru, a w tym czasie DJ starał się zadowolić fanów, którzy po ostatnich wydawnictwach kwartetu byli prawdopodobnie nieco sceptycznie nastawieni do stylistyki występu tego wieczoru. Brzmienie D’espairsRay wymsknęło się z zajmowanej niegdyś przez nich mrocznej niszy, stając się bardziej pogodnym. Dlatego też miks ciężkich metalowych i japońskich brzmień ożywił nieco tłum: wśród nich znalazł się Beast of Blood MALICE MIZER, który przypomniał wszystkim o tym, czego mogą spodziewać się tego wieczoru.
Po ostatnich próbach dźwięku kurtyna rozsunęła się, ujawniając dwie zaskakujące flagi, na których zamiast barana znajdowała się dziwna głowa ptaka w masce; może to miał być znak oczekiwanego nadejścia mroku. HIZUMI, Karyu, TSUKASA i ZERO powoli wkroczyli na scenę, jeden po drugim. I choć basista i perkusista pozostali wierni swym stylom, wokal i gitarzysta powinni byli trzymać się tego, co mieli na sobie rok wcześniej: zaczynając od fryzury jednego, a kończąc na bezrękawniku drugiego, ich wygląd pozostawiał wiele do życzenia.
Choć większość spodziewała się utworu tytułowego z wcześniejszego wydawnictwa jako otwarcia koncertu, ku wielkiej uciesze fanów występ rozpoczął się starym, dobrym klasykiem, Marry of the blood. Wszelkie wątpliwości zostały rozwiane; HIZUMI wciąż potrafił wrzeszczeć jak demon. Perkusja i gitara brzmiały świetnie, lecz publiczność, która rok wcześniej szalała podczas trasy Psychodelic Parade in Europe, była ospała i, pomimo fantastycznego występu, wydawała się być bez życia.
Dlatego HIZUMI spokojnie poprosił o krzyki dla niego, kiedy stało się jasne, że potrzebuje wsparcia. Ale nikogo nie trzeba było prosić dwa razy, fani szybko odpowiedzieli na prośbę akurat przed utworami z albumów Coll:set, Redeemer i MIRROR, które brzmiały dość chaotycznie, starając się wprowadzić wszystkich w ruch. Ale podczas Hollow, zespół pozwolił sobie na nieco bezprawia; Karyu i ZERO rzucili się na kolana przed rozochoconym tłumem, zmuszając fanów do powtarzania refrenu utworu do granic możliwości.
Piosenka tytułowa MONSTERS pojawiła się wreszcie, lecz wypadła dość dziwnie, nawet po tym, jak zespół podkreślił jakie znaczenie ma dla nich ten kawałek. Następnie zagrał DEATH POINT i LOVE IS DEAD, równie tanecznie jak na płycie. Obie spowodowały nawiązanie porozumienia pomiędzy pasterzami a ich stadem, udowadniając bez cienia wątpliwości, że relacje "grupa-fani" nie zamarły, mimo nowego muzycznego kierunku obranego przez kwartet.Podobnie jak większość utworów w jego dyskografii, wiele nowych kompozycji D’espairsRay prezentowało się świetnie na żywo. Choć może nie utrzymały poziomu Garnet czy Infection, udowodniły, iż ewolucja brzmienia zespołu miała rehabilitujące cechy.
Po półtorej godzinie nieprzerwanego rocka, zespół zszedł ze sceny. Jednak drink później na nią powrócili. Niestety, zaprezentowany MIRROR był kiepskim wyborem na bis, a Human-clad Monster zakończył wieczór w bardzo rozczarowujący sposób. DEVIL’S PARADE czy FINAL CALL byłyby o wiele lepszym wyborem.
Typowe rzucanie przedmiotów do publiczności podekscytowało ją po raz ostatni tego wieczoru, a gdy zapalono światła, morze ciał szybko zniknęło w mroku nocy. Wspominając ten występ ciężko nie cofnąć się do 13 lipca 2009 roku, do show, które stało się zagranicznym wyznacznikiem koncertowej klasy D’espairsRay. I choć tego występu nie można zaliczyć do nieudanych, nie był aż tak dobry, jakim mógłby się stać. Mamy nadzieję, że ulegnie to zmianie przy następnej wizycie chłopaków z D’espairsRay we Francji.