Wczesną wiosną 2011 roku JaME miało możliwość porozmawiania z
Jimim
Aomą o scenie visual kei, fanach i jego osobistych przeżyciach, Doświadczenia
Aomy są wyjątkowe: ten rodowity Kalifornijczyk był basistą
Chemical Pictures i pracował na japońskiej scenie visual kei ponad cztery lata. Dzisiaj
Aoma mieszka w Tokio i gra dla kilku artystów, w tym
Steve’go
Appletona i
Tommy heavenly6.
Dlaczego wybrałeś granie w zespole visual kei zamiast w normalnej rockowej formacji?
Jimi: To zaczęło się całkiem przypadkowo, tak jak prawie każda decyzja podjęta w moim życiu! W Ameryce byłem w zespołach i robiliśmy pseudoteatralne rzeczy. Jedna z formacji, w których grałem, była dosyć głupkowata, inna trochę mroczniejsza, a ja byłem aktorem, a także wokalistą, i dostałem główne role w kilku sztukach i musicalach. Dlatego stanie w zwykłej koszulce i po prostu brzdąkanie na gitarze oraz nucenie wydawało się nie w porządku. Dlatego spróbowaliśmy kilku innych rzeczy.
Podczas moich japonistycznych studiów słyszałem o visual kei i oczywiście było kilka zespołów, które lubiłem, ale muzycznie bardziej ciągnęło mnie do innych gatunków. Pierwszy zespół, do którego próbowałem dołączyć, grał progresywny metal, ale muzycy zdecydowali się zakończyć działalność zamiast mnie zatrudnić! Głównie to chodziłem po prostu po różnych studiach i patrzyłem na tablice z ogłoszeniami, szukając notek od ludzi, którzy chcieli basistów, gitarzystów, klawiszowców, perkusistów, wokalistów. Nie miało to dla mnie znaczenia, chciałem po prostu, żeby ktoś ocenił mnie jako muzyka. Rozmawiałem z wieloma grupami, które były albo sceptycznie nastawione do idei posiadania “gaijina” (czyli “obcokrajowca”) w składzie, albo podchodziły do tego pomysłu
zbyt entuzjastycznie.
Jeden z zespołów, z którymi rozmawiałem, wymienił sporo zachodnich metalowych gitarzystów i
LUNA SEA jako swoich ulubieńców, i okazało się, że jest to neoklasyczny zespól visual kei w europejskim stylu! Szczęśliwie, chłopaki byli naprawdę mili, nie powiedzieli ani słowa na temat tego, czy w ogóle umiem mówić po japońsku lub na temat mojej obcości. Było to bardzo odświeżające. Przez internet poznałem sporo ludzi i chociaż prawie nikt, kogo spotkasz w Japonii, nie będzie z początku gapił się na ciebie i mówił jakichś głupot, to ludzie, których spotkałem w kręgu visual kei, byli jednymi z najbardziej wyrozumiałych i najbardziej zainteresowanych tym, co mogę zrobić jako muzyk. Widzieli po prostu moją obcość jako część tego, kim jestem, a nie jako wszystko, czym jestem.
Może wygląda to tak samo także w obrębie innych gatunków, kto wie. Visual kei jest jedynym gatunkiem, z którym miałem do czynienia, ale większość grających w nim chłopaków zawsze troszczy się o siebie nawzajem.
Co było najprzyjemniejsze a co najbardziej frustrujące w byciu częścią zespołu visual kei?
Jimi: Koleżeństwo, fani, którzy wydają się lubić ciebie bez względu na wszystko, cudowne, przemyślane prezenty, dreszczyk związany z występami i wejściem w naprawdę dobry rytm, poświęcenie się komponowaniu, tworzeniu kilku nagrań, po czym usłyszenie ich i pomyślenie "wow, ja to napisałem!" itd. - to wszystko było bardzo przyjemne.
To, co nie było przyjemne, to brak pieniędzy, świadomość, że zespoły, które twoim zdaniem nie są tak dobre, sprzedają dużo więcej biletów niż ty (nikt nie uniknie uczucia zazdrości!), długie, wyczerpujące dojazdy do Osaki, Nagoi czy Sendai, dźwiganie wszędzie ton ciężkiego sprzętu, długie tygodnie w piwnicy spędzone na nagrywaniu, ciągła konieczność zmywania makijażu z twarzy, lakieru z włosów, prania przepoconego kostiumu, brak snu czy wolnego czasu…
Miałem również pewnego rodzaju poczucie, że, gdy rozkręciliśmy się trochę i zaczęliśmy więcej koncertować i nagrywać, moja kreatywność zamarła. Zanim weszliśmy do studia, mieliśmy tak dużo piosenek, że nie wiedzieliśmy, co z nimi robić. Wszyscy rozwijaliśmy nasze umiejętności. A potem czułem się, jakbym nie mógł już podwyższyć swojego poziomu w tym kontekście. To była otrzeźwiająca, nieprzyjemna myśl.
Inną sprawą, która mi osobiście niezbyt się podobała, był pomysł, że muszę w pewien sposób podtrzymywać swój wizerunek. Często mi doradzano, żebym, na wszelki wypadek, jakby mnie ktoś zobaczył, ubierał się ładnie, nawet gdy wychodzę tylko po zakupy. Radzono mi, żebym nie chodził z dziewczyną, jeżeli będę ją miał, do tłumnie uczęszczanych miejsc, czy nawet ukrywał jej istnienie. Zdałem sobie sprawę, że jestem bardziej przywiązany do prawdziwego życia niż do fałszywego.
Czy spotkałeś się z krytyką ze strony fanów czy członków innych zespołów (japońskich lub zagranicznych) z tego powodu, że byłeś nie-Japończykiem w zespole visual kei?
Jimi: Nie spotykam się już z żadną krytyką (albo przynajmniej jej nie dostrzegam!), ale w przeciągu trzech lat tylko jedna osoba japońskiej narodowości powiedziała mi coś nieprzyjemnego. Dostałem na moim starym japońskim blogu
Chemical Pictures wiadomość od Japonki o treści “Wracaj do swojego kraju!”, co jest tylko śmieszną, nieszkodliwą ksenofobią. Zdecydowana większość krytyki spotkała mnie ze strony ludzi z Zachodu. Mówili, że jestem brzydki, mówili, że jestem idiotą czy kretynem, byli ogólnie rzecz biorąc bardzo przeciwni idei nie-Japończyka w japońskim zespole. Ale tak naprawdę nie jestem pierwszy.
Ben ze starego
Chaos System, bracia z
Monkey Majik,
Shen z
Def Tech i
Jero. Tak więc były już takie przypadki. Dlaczego jest tak inaczej, gdy chodzi o visual kei i bardziej widoczny visualowy zespół?
Nie pozwoliłem jednak, żeby mnie to przygnębiło; na każdą z takich wiadomości przypadały tony naprawdę pozytywnych, które były bardzo poruszające. Starałem się ignorować te nieprzyjemne. Najlepszym sposobem reagowania na nie było bycie w dalszym ciągu miłą osobą i dobrym muzykiem. Nie wiem, jak dobrze mi to wychodziło, ale się starałem. Nie potrafię tak naprawdę wytłumaczyć, dlaczego ktoś chciałby wysłać komuś złośliwą wiadomość bez słuchania jakiejkolwiek muzyki, opierając się tylko na zdjęciu.
Czy możesz podzielić się swoimi negatywnymi doświadczeniami, biorącymi się zarówno z noszenia kostiumu, jak i omawiania swojego zawodu z przyjaciółmi, kolegami czy rodziną?
Jimi: Miałem duże, duże szczęście, że nie spotkałem się negatywnymi reakcjami ani w obrębie sceny visual, ani w kręgu moich znajomych, rodziny czy kolegów z pracy. Nie ukrywałem przed rodziną tego, co robię i z czym to się wiąże, i myślę, że doceniali to. Wiedzieli, że byłem dobrym dzieciakiem i mam do czego wrócić, gdyby z muzyką mi nie wyszło. Jeżeli chodzi o moich przyjaciół, to zawsze obracałem się w stosunkowo artystycznym towarzystwie, więc nie było problemu. I mimo że starałem się to ukrywać, moi koledzy z pracy uważali, że to fajne, że jestem w zespole i starali się znaleźć mnie na różnych wideo na całym YouTube. Wizualność nie wydawała się problemem, a pomagało to, że
Chemical Pictures nie jest tym, co można by nazwać typowym zespołem visual kei pod względem wyglądu, a także brzmienia.
Jedyną negatywną rzeczą, która się wkrada, jest twój punkt widzenia, jako że gdy tylko odnosisz odrobinę sukcesu i zaczyna się presja, by zdobywać coraz więcej nabywców, zaczynasz widzieć swoich fanów jako cyfry, a nie twarze. Jednak jest to ściśle wewnętrzna sprawa.
Jaki był twój najbardziej udany występ?
Jimi: Naszym najbardziej udanym występem mógłby być nasz solowy koncert w Ikebukuro Black Hole z 14 marca 2010 roku. Ogłosiliśmy dużą, pięciomiesięczną kampanię wydawniczą i było tam około 200 osób, przyszło także sporo dobrych znajomych i ogólnie rzecz biorąc był to bardzo solidny występ, z którego byliśmy bardzo zadowoleni. Nasz one-man w Shibuya O-West z października 2010 roku także był świetną zabawą, ale przygotowania do niego były bardzo stresujące!
Czy którakolwiek z waszych tras lub którykolwiek z pojedynczych koncertów okazał się finansową stratą dla zespołu i/lub organizatora? Co, jak sądzisz, mogło to spowodować?
Jimi: W przypadku
Chemical Pictures nie, ale z moim wcześniejszym zespołem często nie sprzedawaliśmy wymaganych 20 biletów i musieliśmy wyrównywać różnicę z własnej kieszeni. Kiedy dołączyłem do
Chemical Pictures i zaczęliśmy grać na wyższej klasy imprezach, nigdy nie było prawdziwej klapy. Przynajmniej nie dla organizatora! I często sprzedawaliśmy gadżety. Chodzi mi o to, że gdy masz już gadżety do sprzedania i zdobędziesz grupkę fanów, jak my, nigdy nie będziesz tak naprawdę stratny i nie wychodzisz tylko na zero, ale mimo to wydaje się, że nigdy nie osiągniesz przełomu.
W przypadku tego koncertu we wrześniu, o którym wspominałem w poprzedniej odpowiedzi, przez długi czas śledziliśmy sprzedaż biletów. Rosła ona bardzo, bardzo wolno, tak więc bardzo ulżyło, gdy dzień przed koncertem nastąpił ładny wzrost sprzedaży. To stresujące, gdy ogłaszasz koncert
tak dużo wcześniej i obsesyjnie śledzisz sprzedaż biletów, ponieważ, kurczę, ja nawet nie wiem, co będę robił jutro, a co dopiero mówić o jakimś czwartkowym wieczorze za cztery miesiące.
Visualowe zespoły często narzekają na brak pieniędzy w tym biznesie. Ile twoim zdaniem czasu i pieniędzy inwestuje się zazwyczaj w zespół na miesiąc? Jak dużo pieniędzy zarabia się zwykle w tym samym okresie czasu?
Jimi: Nie zajmowałem się finansową stroną działalności, dlatego też nie znam dokładnych cyfr, jak dużo zarabialiśmy, ale można spojrzeć na ceny biletów na koncerty, licząc "50% od dwudziestego pierwszego biletu" i dodając liczby, by zobaczyć jak “dobry” lub “zły” może być wieczór. Plus merchandising. Nigdy nie braliśmy nic dla siebie i wszystkie pieniądze z koncertów trafiały na nasze małe zespołowe konto, na benzynę i inne wydatki związane z działalnością, czasami hotele, kiedy byliśmy w trasie. Z własnej kieszeni pokrywaliśmy wszystkie wydatki na instrumenty, próby, jedzenie itd. Czasami braliśmy trochę z zespołowych funduszy na coś związanego ze sprzętem, kiedy byliśmy naprawdę bez grosza, ale zawsze staraliśmy się zwrócić te pieniądze.
Poza tym pożyczyliśmy kasę z naszej wytwórni, by nagrać płyty i potem musieliśmy to wszystko zwrócić z ich sprzedaży, oni jeszcze musieli mieć z tego swój zysk, a zazwyczaj go nie mieli. Japonia ma w dalszym ciągu obsesję na punkcie fizycznej sprzedaży płyt i, podczas gdy ja starałem się przeforsować sprzedaż cyfrową, reszta była zbyt pełna obaw, by o tym myśleć.
Dopóki nie przyciągasz ogromnych tłumów każdego wieczoru, nie sprzedajesz ton płyt i jakimś cudem nie tracisz zbyt dużo pieniędzy, zapewniając sobie okładki czy reklamy na dobrych stronach w magazynach, nie zobaczysz dużych sum trafiających do twojej kieszeni. Jeżeli radzisz sobie naprawdę dobrze, twój management będzie ci wypłacał miesięczną pensję, ale zazwyczaj nie jest ona wystarczająco duża, by można było rzucić pracę. Mogę powiedzieć, że mieliśmy próby dwa czy trzy razy na tydzień, co kosztowało niewielkie pieniądze na osobę plus bilet na pociąg, tak więc wszystko się kumulowało.
Czy Chemical Pictures nauczyli się kiedykolwiek czegoś konkretnego o tym, jak odnieść sukces, od innych japońskich zespołów lub/i japońskich organizatorów koncertowych? Czy jest coś szczególnego, co twoim zdaniem zagraniczni organizatorzy powinni wiedzieć?
Jimi: Niektóre z problemów, z którymi się stykaliśmy - i myślę, że
wiedzieliśmy, że się stykamy - wynikały z tego, że większość naszych członków była wcześniej w stosunkowo popularnych zespołach.
KuRt był dosyć popularny, tak samo jak
SCISSOR. Często się więc zastanawiałem, czy oni i inni podobni do nich muzycy nie byli przywiązani do sposobu, w jaki robiono takie rzeczy w czasie, gdy radzili sobie całkiem dobrze; sposobów, które nie muszą działać w dzisiejszej rzeczywistości. I to może być problem, ponieważ mogą niechętnie próbować nowego (lub ryzykownego) podejścia do biznesu.
Inną rzeczą, którą sugerowałbym zachodnim organizatorom, jest to, że najczęściej my, chłopaki z zespołu, nie wiemy nic o logistyce. I tak będziecie mieć do czynienia z naszym managementem. Sugerowałbym, by jasno powiedzieć, jak takie rzeczy załatwia się zazwyczaj w waszym kraju, poprosić ich, by powiedzieli, jak przyzwyczaili się robić to w Japonii, opowiedzcie im o swoich oczekiwaniach, wysłuchajcie ich i spróbujcie wypracować pewnego rodzaju kompromis. Tak wiele rzeczy wydaje się być załatwianych w bardzo różny sposób. Korea była dla nas łatwa; pomyślałem nawet, że ciężko by mi było przystosować się do grania koncertów w Stanach.
To pewnie jest także osobista sprawa, ale często słyszałem o zespołach, które wyjechały zagrać na konwentach czy czymś takim - myślałem wtedy, że dosłownie nigdy nie słyszałem o tych ludziach, a taki konwent załatwia im tłumy prasy. A oni nawet nie muszą być dobrzy. Czy to jest kwestia budżetu? Jeżeli zerkniesz do czasopisma i wybierzesz zespół z dobrą pozycją w stosunku do końca magazynu, dlaczego nie zaprosić właśnie jego? Jeżeli wybierzesz młodą grupę i zabierzesz ją za granicę, często wraca ona do... niczego. Ponieważ teraz jej wszyscy fani są w jednym kraju, nie w jej kraju.
Kolejną sprawą jest to, że słyszę dużo strasznych historii i w pewien sposób chciałbym, żeby więcej organizatorów, obsługi itd. było w stanie oddzielić swoje bycie fanem od bycia kimś, kto stara się, by impreza udała się bez problemów. Stałem się całkiem dobry w ocenianiu, czy ktoś stara się po prostu zrobić dobrą robotę w dziedzinie, którą kocha, czy po prostu stara się zbliżyć do mnie, by zdobyć poufne informacje lub móc powiedzieć, że poznał się z j-rockerem czy coś w tym stylu!
Czy wszyscy w Chemical Pictures mieli oprócz zespołu przynajmniej jeszcze jedną pracę? Czy kiedykolwiek była więcej niż jedna?
Jimi: Prawie wszyscy w
Chemical Pictures mieli pracę i były takie momenty, gdy byliśmy tak zajęci, że ktoś rzucał pracę i znajdował kolejną, gdy wszystko się trochę uspokajało. Musieliśmy płacić rachunki. Reszcie było łatwiej, ponieważ byli Japończykami i mogli wykonywać każdy rodzaj dorywczej pracy, ale dla mnie to było trochę trudniejsze, ponieważ musiałem udowodnić, że potrafię coś, czego przeciętny japoński pracownik nie potrafi, plus musiałem spełniać inne wymagania dotyczące wiz itp. Nie lubiłem przymusu równoważenia tych spraw.
Większość chłopaków z zespołów wprowadza dane lub pracuje w sklepie, restauracji, na budowie czy jako kurierzy. Może być ciężko znaleźć stosunkowo normalną pracę dla tych posiadających zwariowane fryzury, kolczyki i tatuaże. Byłem nauczycielem w przedszkolu (co było super) i tłumaczem, a teraz nadal tłumaczę, mam inną pracę na pełny etat i okazyjnie jestem basistą/gitarzystą/klawiszowcem/perkusistą/wokalistą/kimkolwiek dla innych muzyków, ale tylko dlatego, że nadal lubię muzykę, po prostu nie wydaje mi się, że chcę być "kimś"! Ponadto, te wszystkie teledyski/reklamy, w których występowałem, nie przynoszą tak naprawdę dużych dochodów, dopóki nie nagrywa się ich dużo lub kilku naprawdę dobrych.
Porozmawiajmy o scenie visual kei bardziej ogólnie. Jakie są główne błędne wyobrażenia, które twoim zdaniem fani mają na temat sceny visual kei, zarówno jeżeli chodzi o zespoły, jak i management?
Jimi: Visual kei może być popularny w pewnej niszy w internecie, ale poza tą zżytą społecznością w ogóle nie jest obecny na krajowej scenie. Muzycy visual kei zarabiają na życie, często pracując w pełnym wymiarze godzin, a jeżeli nie, to utrzymują ich rodzice lub dziewczyny. Chłopaki z visual kei czasami mają dziewczyny lub są żonaci. Fani z jakichś przyczyn nie lubią tego. Kiedy jakaś znana kobieta, którą lubię, wyjdzie za mąż lub spotyka się z kimś, myślę: "a to pech!", ale to nie jest
prawdziwy "a to pech!", bo kogo tak naprawdę próbuje się oszukać? Ale z jakichś przyczyn japońscy fani w ogóle nie odnoszą się do tego pozytywnie.
Zespoły visual kei nie myślą tak naprawdę zbyt dużo o "visual kei". To jest swego rodzaju szyld, który wymyślili ludzie mogący sfinansować zespoły i utrzymać magazyny/sklepy/itd., by zbić kasę na tym zjawisku. "Zbić kasę" itp. brzmi nieładnie, a ja jestem zbzikowanym liberałem, ale to jest tylko biznes i to jest w porządku.
Na wszystko potrzebne są pieniądze, nawet na to, by znaleźć się na okładce czasopisma, co często jest powodem, dlaczego miesiąc po miesiącu widzi się na nich te same zespoły. Nawet kiedy zespół stanie się major, jest często zarządzany przez to samo maleńkie biuro i znaczy to tylko tyle, że ma większe nakłady i szerszą dystrybucję. Tak wiele visualowych zespołów stało się major, że nie ma to już tak naprawdę większego znaczenie.
Jestem pewien, że jest tego dużo więcej, ale zastanawiam się, czy nie jest to bardziej związane z błędnymi wyobrażeniami na temat tego, jak ogólnie funkcjonuje branża muzyczna czy biznes generalnie, a nie z visual kei czy japońską muzyką. Ale nie jestem ekspertem.
Dlaczego visual kei jest generalnie postrzegany w negatywnym świetle w japońskim społeczeństwie?
Jimi: Wydaje mi się, że sporo początkowej wizualności i fanów visual kei pochodzi z dosyć ciemnych miejsc. Na początku, gdy rozwijały się bardziej gotyckie style, można było zobaczyć sporo krwi, śmierci i bólu - nawet nazistowskie wizerunki. Wiele nazw zespołów wyrażało stosunkowo makabryczne idee. Ich fani byli typowymi “straconymi dziećmi”, prawdopodobnie emocjonalnie odległymi, emocjonalnie zahamowanymi czy zranionymi i zaangażowanymi w wyrażanie siebie w inny niż normalnie sposób za pomocą fryzur, ubioru i makijażu. Ponieważ większość fandomu visual kei stanowią kobiety, cały rynek jest skierowany do tej grupy.
W szczytowym okresie niektóre z bardziej “szokujących” grup visual kei pojawiały się w bardzo widocznych miejscach, w popularnych muzycznych programach telewizyjnych itd. Visual kei, który pozostał w ludzkiej wyobraźni, to shock-rock
X JAPAN, seksowne popisy
LUNA SEA i naginająca płeć
SHAZNA; oczywiście, wielu rodziców zwracało na to uwagę. Jak sądzę, czasem musisz myśleć jak rodzic. Wszyscy moi koledzy z poprzednich zespołów opowiadali historie, jak oglądali
X-a lub
LUNA SEA w telewizji i słyszeli rodziców, mówiących im: “proszę, nie stawaj się taki jak oni”. Na szczęście, gdy znaleźli się w zespołach, ich rodzice przynajmniej choć trochę wspierali ich marzenia, jak długo trzymali się z dala od kłopotów. Ale potrafię sobie wyobrazić, że - gdy jesteś rodzicem - twój umysł przeskakuje do bardziej kluczowych aspektów muzycznego biznesu, związanego z mniej niszowymi gatunkami.
Jak widać, patrząc na okładki czasopism, visual kei nie jest już dłużej mroczną, oślizgłą, ciężką, gotycko zabarwioną bestią, która rozwinęła się w latach 80-tych i wczesnych 90-tych, ale nie jest nawet w przybliżeniu tak wyraźną modą, jak był kiedyś. Naprawdę wykuł sobie niszę. W czasach, gdy każdy jest połączony technologicznie i łatwo jest szukać oraz znaleźć podobnie myślących ludzi, nie trzeba dłużej być w centrum zainteresowania, by zarabiać. To oznacza, że kiedy ludzie stosunkowo nieobeznani z tym zjawiskiem usłyszą termin visual kei, wrócą do tego, co najbardziej zapamiętali.
Prostsze wyjaśnienie: często ludzie myślą po prostu, że obsesja, by cały czas wyglądać dobrze lub wyglądać dziwnie, jest wysoce narcystyczna. Nie zaprzeczę, że to aż zbyt łatwe usiąść na godzinę w fotelu makijażysty, założyć ubrania zaprojektowane przez kogoś innego, patrzeć na wyretuszowane zdjęcia zrobione w dobrym oświetleniu i myśleć: “kurde, wyglądam dobrze”. Podejrzewam, że to może prowadzić do problemów. Myślę, że moja odpowiedź na to zagadnienie brzmi: to działa w obie strony!
Jak sądzisz, co spowodowało nagłe zainteresowanie i akceptację visual kei za granicą w ciągu ostatniej dekady?
Jimi: Dawno temu - internet. Kiedy zacząłem uczyć się japońskiego, gdy byłem młodszy, dużo moich japońskich i japońsko-amerykańskich znajomych słuchało muzyki z Japonii za pośrednictwem internetu. W obecnym czasie i wieku stworzyły się nisze bardziej samodzielne, bardziej samowystarczalne, niż kiedykolwiek mogłyby się utrzymać przed nadejściem internetu. Podejrzewam, że koszty reklamy pochłonęłyby wszystkie pieniądze.
Jestem zupełnie zwyczajnym facetem, tak więc to wszystko to są tylko przypuszczenia, ale myślę, że nowoczesna scena czy gotyckie dzieciaki rozwinęły się jako coś o podobnej estetyce do tego, co za morzem podnosiło swój łeb (czyli visual kei w obecnej postaci). Dodatkowo, mając na uwadze niszowy charakter, niektórzy ludzie bardzo zaangażowali się w rozpowszechnianie wśród innych tej szalonej, nowej muzyki, którą odkryli w Japonii. Oczywiście ich entuzjazm spotkał się z dużym oporem, ale pamiętam, że lata temu wszędzie w internecie były fanowskie strony. Były bramami. Kiedy znalazło się grupę ludzi, którzy czuli się samotni i dziwni w swych młodzieńczych latach, wiązali się ze sobą naprawdę mocno. Możesz to dostrzec także w innych dziedzinach, na lepsze czy na gorsze. Świat jest zbyt duży i pełen zbyt wielu różnych typów ludzi, by wszyscy mogli zyskać ogólną akceptację i myślę, że większość ludzi w pewien sposób milcząco to przyjmuje. Uważam, że ludzie powinni pozwalać sobie na to, by bardziej zagłębiać się w różne rzeczy, by nie czuć się tak małymi czy samotnymi.
W ciągu kilku ostatnich lat zainteresowanie w USA spadło, ale w Europie pozostało na stałym poziomie, przy czym należy zanotować niedawny skok zainteresowania visual kei w Europie Wschodniej. Co o tym myślisz? Czy możesz jakoś wytłumaczyć tę sytuację?
Jimi: Rozmawiałem o tym z wieloma różnymi zespołami, a nawet sięgnąłem do mojego własnego doświadczenia jako Amerykanina i muzyka grającego w kilku stanach z moimi starymi, amerykańskimi kapelami. Tak naprawdę to USA jest po prostu zbyt duże. Nie ma znaczenia, gdzie zagrasz koncert, to miejsce i tak jest niedostępne dla wielu ludzi, którzy w innym wypadku bardzo, bardzo chcieliby pójść. Muszą oni polecieć samolotem, wynająć samochód, prowadzić własne auto tysiące mil itp. Poza kilkoma dużymi miastami, nie ma tak naprawdę niezawodnego środka publicznego transportu. Koszty są zbyt duże dla szesnastolatka z Nebraski czy kogoś podobnego. Nawet ja rzadko odważyłem się wybrać z mojego rodzinnego miasta na koncert, nawet gdy bardzo chciałem kogoś zobaczyć. Jestem z Kalifornii, z Doliny Kalifornijskiej, więc wybranie się zarówno do San Francisco, jak i Los Angeles było ogromną męką jak na jeden koncert.
Nigdy nie byłem w Europie, ale wnioskuję, że dużo łatwiej jest przemieszczać się z kraju do kraju, szczególnie w obrębie Unii Europejskiej. Państwa są znacznie mniejsze i wydaje się, że europejska sceny undergroundowe mogą zdobyć dużo więcej zwolenników tylko z powodu geografii, pomijając na chwilę inne nastawienie.
Pojechanie za granicę wymaga od zespołów dużej ilości pieniędzy. Musisz zagrać więcej niż jeden koncert, by czuć, że było warto (z emocjonalnego punktu widzenia) czy żeby się opłaciło (w kontekście pieniędzy). W Ameryce może być wystarczająco dużo ludzi, którzy chcieliby przejechać przez cały kraj na twój koncert, ale, bez względu na to, gdzie zagrasz, prawdopodobnie nie sprzeda się wystarczająco dużo biletów, żeby było to warte czyjegokolwiek czasu. Chyba że grasz dużą, zaangażowaną trasę jak
DIR EN GREY czy
D'espairsRay.
Wielu fanów skarży się, że zespoły nie przyjeżdżają do ich krajów i dostępność jest ograniczona, ale równocześnie chcieliby, żeby scena pozostała mała i kameralna. Czy uważasz, że jakikolwiek kompromis jest możliwy?
Jimi: To kompletnie do bani, gdy naprawdę chcesz zobaczyć zespół, a nie masz żadnej możliwości, by to zrobić, ale to bardziej osobisty problem niż cokolwiek innego. Zagranie jakiekolwiek występu poza granicami kraju wymaga tak wielu przygotowań. Kiedy mieliśmy zagrać w Korei, wcześnie złożyliśmy podania o wizy, zbieraliśmy wszystko do kupy, zastanawiając się, kogo wziąć ze sobą, co powinniśmy zabrać… lecieliśmy tymi samymi liniami z Tokio do Seulu i podczas gdy mogliśmy wziąć nasze gitary na pokład, gdy lecieliśmy do Korei, już gdy wracaliśmy do domu, oznajmiono nam, że musimy je zdać na bagaż… nie zabraliśmy ze sobą sztywnych futerałów, ponieważ powiedziano nam, że bez problemu będziemy mogli wnieść je na pokład. Tak więc miałem dosyć gorącą dyskusję z różnymi przedstawicielami i wszędzie wokół było słychać koreański, japoński i angielski, ze mną w środku, umiejącym władać przynajmniej dwoma z nich!
Gdybyśmy byli bardziej znanym zespołem, wynajęlibyśmy po prostu kogoś, by zajął się wszystkim, ale tak to jest, że mniejsze grupy muszą wszystko robić same. A jak na ironię, popularniejsze formacje wydają się często nie podejmować żadnych wysiłków, by zagrać za granicą, ponieważ wystarczająco dobrze radzą sobie w domu.
Myślę, że jedynym kompromisem jest zaakceptowanie tego, że zdecydowało się popierać coś, co jest super niszowe, tak więc konsumuj po prostu to, co jest w twoim zasięgu.
Nathan Reaven ze strony internetowej z legalnymi japońskimi MP3 Hear Japan wystosował list do fanów, w którym napisał “nielegalne ściąganie zabija scenę visual kei za granicą”. Jaka jest twoja opinia na ten temat?
Jimi: Po pierwsze, pracowałem już wcześniej z
Nathanem, jest on świetnym facetem i bardzo szanuję jego oraz jego firmę. Uważam, że toczy on ciężką walkę, ale jeżeli ktokolwiek może to zrobić, to na pewno on. Ponadto, wierzę w ducha jego listu, nawet jeśli nie w wydźwięk.
Sądzę, że to trochę lipne, kiedy twoje statystyki sprzedaży nie odpowiadają liczbie osób, które twierdzą, że posłuchały płyty. Jako muzyka, początkującego, nie bardzo mnie obchodzi, że ludzie ściągają. Wydaje mi się, że jesteśmy teraz w takim momencie, kiedy ludzie zdają sobie sprawę, że muszą finansowo wspierać swoją niszę, jeżeli chcą, żeby nadal zarabiała pieniądze. Nie ma już zaskoczenia, kiedy rozpada się zespół, którego całą dyskografię ma się ściągniętą za darmo.
Jako artysta nie dbam, że ludzie ściągają, ponieważ przede wszystkim chcemy być słuchani. Chcemy, żeby ludzie o nas mówili. Chcemy oddanych fanów, którzy będą kupowali nasze rzeczy i zachęcali do kupowania innych. Lubię to, ponieważ w dzisiejszych czasach zjawisko to wydaje się narastać w większej części samo z siebie. Nie wiem, co to jest street team, ale jaka jest lepsza promocja niż szeptana, sieci społecznościowe itp.? A japoński przemysł muzyczny, jeżeli naprawdę chce przebić się na zachodnim rynku, koniecznie
potrzebuje przyjąć cyfrową formę sprzedaży i nie być tak agresywnym, uciszając ulicę, która robi doskonale dobrą reklamę. Rozumiem jego zasadniczość, jeżeli chodzi o zachodnich artystów w Japonii, ale to po prostu nie zadziała w drugą stronę.
Jeżeli chcesz rozprowadzać towar po niższych kosztach, musisz zaoferować cyfrowy format. Za każdym razem musimy wyprodukować nakład 1000 płyt. To najlepszy stosunek ilości do kosztów, z jakim możemy sobie poradzić. Niektóre zespoły wydają mniej. Jeżeli zaoferowalibyśmy dodatkowo sprzedaż w formie cyfrowej, moglibyśmy dużo łatwiej odzyskać poniesione koszty nagrywania.
Miejsce, w którym
Nathan jest źle zrozumiany bądź przypuszczalnie nie wyraża się jasno, to to, że nie wydaje mi się, żeby on sądził, że to zabija tylko scenę visual kei za granicą. Jestem prawie pewien, że jego sprzedaż visual kei stanowi większość jego sprzedaży w tym momencie, dopóki sytuacja się nie zmieni. Moim zdaniem ludzie powinni zrozumieć, że on znajduje się pomiędzy młotem a kowadłem, pomiędzy japońskimi wytwórniami, które są oporne na te nowe sposoby dystrybucji, upierając się nawet wtedy, gdy on w zasadzie robi im przysługę, i młodzieżą bez większego dochodu do dyspozycji, która teoretycznie mogłaby sobie pozwolić na muzykę w formie cyfrowej, ale nie czuje się częścią łańcucha przyczynowo-skutkowego i nie rozumie, że gdy będzie częścią tych doświadczalnych danych statystycznych, pomoże przetrwać muzyce, którą lubi. Podczas gdy ja obstaję za potęgą nowoczesnej technologii społecznościowej, może ona niestety spowodować olbrzymie oderwanie. Przemysł ma trzy możliwości: zrezygnować z funkcjonowania poprzez pośredników i zacząć samodzielnie produkować cyfrowe wydawnictwa, kompletnie zaprzestać sprzedaży za granicą albo zacisnąć zęby i nauczyć się, jak pracować z tymi kilkoma firmami jak Hear Japan.
Nathan stara się zbudować most dla firm, które nie wiedzą, jak dotrzeć do nowej grupy konsumentów, konsumentów, którzy w dalszym ciągu myślą, że trzymają się tych firm. Niestety, oni trzymają się takich kolesi, jak
Nathan, który jest całkiem dobrym przykładem, jeśli nie weźmiesz pod uwagę ludzi przestrzegających prawa.
Rozumiem to, płyty są drogie, ale ich zrobienie tyle kosztuje. Cały ten czas w studiu. Nawet jeżeli robi się to we własnym domu, w dalszym ciągu wymaga to dużo czasu i inwestycji. Niektórzy bardziej radykalni ludzie uważają, że muzyka powinna być za darmo, ponieważ to na koncertach muzycy zarabiają swoje pieniądze, ale nie widzę w tym za bardzo sensu.
Z kolei z drugiej strony, nie uważam, że nielegalne ściąganie powinno być
kompletnie zakazane, ponieważ znam kilka przypadków, kiedy to ściąga się lub pożycza piosenkę lub kilka, słucha przez jaki czas, a potem brzdęk, to jest super, muszę to kupić, i potem
kupuje się to. Zawsze myślę o tym, co
Radiohead zrobiło z
In Rainbows. Prawda, że raczej tylko
Radiohead mogło pozwolić sobie na coś takiego i w dalszym ciągu mieć z tego jakieś pieniądze, ale chciałem tylko powiedzieć, że kupiłem i dużo bardziej cieszyłem się z rzeczy, które mogłem wcześniej dokładnie sprawdzić, niż z zakupów na ślepo.
Co twoim zdaniem powinno się zdarzyć, żeby visual kei stało się mainstreamowym stylem muzycznym?
Jimi: Przemysł gatunku jako całości musiałby prawdopodobnie zacząć grać na takich samych zasadach, co reszta przemysłu, czy to tylko w Japonii, czy też na rynku międzynarodowym. Z biznesowej perspektywy visual kei odnosi sukcesy w swojej małej niszy, ale powinien zacząć rozgałęziać się bardziej niż teraz. Wiele z tego zależy oczywiście od tego, kto będzie chciał wpuścić zespoły visual kei do swoich programów telewizyjnych, bloków reklamowych czy gdziekolwiek indziej -
the GazettE wystąpiło kilka lat temu w [japońskim programie telewizyjnym] “HEY HEY HEY”, ale poza nimi nie widziałem innych grup visualowych w takich programach i nie otworzyli oni drzwi dla nikogo innego.
Zespoły i management powinny może trochę mniej dbać o swój image. Nie to, że nie szanuję
the GazettE, ale pamiętam z ich występu, że brakowało mi wrażenia otwartości czy płynnej i swobodnej rozmowy, czym charakteryzują się prawie wszyscy inni artyści. To dziwne, bo kiedy czytasz wywiad w magazynie o visual kei, jest tam mnóstwo żartów i głupawych rewelacji. Łatwo jest kontrolować, co pójdzie do druku, ale wymaga szczególnego rodzaju osobowości, by dobrze wypaść w wywiadzie czy programie telewizyjnym i przychodzi mi do głowy tylko kilku, których znam osobiście, którzy zrobiliby dobrą robotę/rozwalili by wszystkich. Bardzo chciałbym zobaczyć
NoGoD w takim show, ponieważ gwarantuję, że na przykład
Danchou bardzo dobrze poradziłby sobie z ośmieszeniem prowadzącego.
Oczywiście wielu fanów chciałoby, żeby visual kei stał się mainstreamem, ale moim zdaniem pytanie brzmi, czy sama scena i stojący za nią biznes chciałby tego, czy też nie? Często nie jestem pewien. Od czasów [amerykańskiego programu telewizyjnego]
“Pink Lady and Jeff” japońska muzyka małymi krokami stara się przebić na amerykańskim rynku, ale to nigdy się nie udaje.
Podejrzewam, że przyczyną jest tu język. Poza fenomenem muzyki w języku hiszpańskim, który wystąpił głownie z tego powodu, że w Ameryce żyje ogromna grupa hiszpańskojęzycznych imigrantów, nie przychodzi mi do głowy żadna długotrwała, nieangielskojęzyczna muzyka, poza podobnie niszowymi zjawiskami jak
Sigur Ros. Bardzo niewielu japońskich muzyków posiada bardzo dobrą znajomość angielskiego, a ci, którzy ją mają, często nie myślą o przebiciu się na amerykańskim rynku. A kiedy to robią (mówiąc dobrze po angielsku), nie radzą sobie dobrze z innych powodów. To właśnie czyniło porażkę
Utady Hikaru tak frustrującą dla mnie; naprawdę myślę, że jej japońskie piosenki są doskonałe, ale oni zdecydowali się na amerykańskich producentów i angielskie kawałki. I wtedy mam wrażenie, że ktoś powinien był pomóc jej napisać lepsze teksty.
Wielu fanów twierdzi, że lubią to, że nie rozumieją tekstów japońskich piosenek, ponieważ myślą, że teksty w ich własnym języku są złe, ale kurcze, jest tyle złych tekstów w każdym języku!
Ponadto - i myślę, że to jest główny powód - Japonia jako kraj jest od początku wybitnie źle zrozumiana. To nie tylko samuraje, ninja, “dragonball”, nieletnie uczennice i dziwaczne fetysze seksualne. Wiele spraw jest w rzeczywistości niewiarygodnie normalna i czasami trochę nudna. Cała Japonia jest tylko inna. Oni robią różne rzeczy inaczej niż my, jedzą inne rzeczy, mówią inne rzeczy. Także w Anglii robią inne rzeczy i jedzą inne rzeczy, i mówią inne rzeczy (w porównaniu do Stanów Zjednoczonych), ale przypadkowo mówimy prawie tym samym językiem, więc zrób z tym, co chcesz.
Tak naprawdę nie wierzę, żeby jakikolwiek kulturalny eksport z Japonii mógł być brany poważnie, dopóki nie odzyskamy tego, co zostało przejęte przez zachodnich internetowych nerdów, którzy tylko bezmyślnie cytują to, co wrzucą japońscy maniacy, i twierdzą, że jakikolwiek niesamowicie niszowy komiks czy coś takiego jest wszystkim, co najważniejsze, w tym kraju. Często mnie pytają, co myślę o jakiejś dziwnej internetowej subkulturze, która zyskała ostatnio trochę rozgłosu i wszyscy są mocno zaskoczeni, kiedy odpowiadam, że szczerze, to nigdy o niej nie słyszałem i wątpię, żeby jakikolwiek zapytany na ulicy Japończyk słyszał o niej. Jest bardzo żenujący rozdźwięk pomiędzy tym, co jest popularne w internecie, a tym, co jest popularne poza nim. Zasadniczo, internet jest obosiecznym mieczem.
Czy uważasz, że lepiej by było, gdyby taki trend jak visual kei pozostał undergroundowym zjawiskiem?
Jimi: W pewnym sensie chyba tak... przynajmniej dopóki nie pojawi się następny
X czy
LUNA SEA - to znaczy zespół, który naprawdę potrafi zdobyć uwagę ogromnej rzeszy ludzi. Jednakże, nie wydaje mi się, że ta scena była tworzona z zamysłem zdobycia ogólnokrajowej publiczności.
Wydaje mi się, że kiedy przypniesz do czegoś tak mglistą etykietkę jak "visual kei", automatycznie ograniczasz swoją publiczność. Chodzi mi o to, że to nie jest tak naprawdę gatunek
muzyki, per se. Tak, zdecydowanie są cechy charakterystyczne visual kei w komponowaniu czy brzmieniu piosenek, ale są to częściej po prostu wydestylowane klisze, będące plagą współczesnej japońskiej muzyki jako całości. Visual kei w pewnym sensie polega na swojej undergroundowości. Gdyby to był mainstream, prawdopodobnie nie można byłoby wybrać się do sklepu na spotkanie, porozmawiać z muzykami, uścisnąć im ręce czy zrobić sobie z nimi zdjęcie. Tak więc to, że
AKB48 udaje się robić coś takiego na krajową skalę, jest dosyć szalone. Ta scena jest czym jest, na dobre czy na złe, i będzie interesujące obserwować, jak sytuacja zmieni się w przeciągu kilku następnych lat w porównaniu z tą, jaką pamiętam z czasów, gdy byłem w to zaangażowany w latach 2007-2010.
Wielu fanów narzeka na elitaryzm wśród zagranicznego fandomu. Czy twoim zdaniem jest to również widoczne na japońskim gruncie? Jak myślisz, czy można coś zrobić, by to zmienić?
Jimi: Taa, to może być także niezbyt fajne w obrębie japońskiej sceny.
Chemical Pictures miał farta; nigdy nie mieliśmy tak naprawdę problemów z fanami. Niektóre zaprzyjaźnione zespoły musiały wystosowywać “oświadczenia” na temat fanów stosujących jakąś hierarchię, gdzie ktoś może stać podczas koncertu, przy rezerwowaniu miejsc, kupowaniu biletów, płyt, limitowanych gadżetów czy jeszcze czegoś innego. Nie znoszę tego rodzaju rzeczy, przez nie odechciewa mi się mieć do czynienia z fanami. A to szkoda, ponieważ to tylko kilku ludzi wkurza mnie, podczas gdy jest tam 100 razy tylu naprawdę wspaniałych fanów, którzy mówią i robią cudowne rzeczy. Koncertowałem z zespołami bliskich przyjaciół, które były dosłownie śledzone przez kogoś lub ktoś zrobił/powiedział im coś na moich oczach, w wyniku czego niepokoiłem się o ich bezpieczeństwo, ale na szczęście nigdy czegoś takiego osobiście nie doświadczyłem. Pewnie, nie jestem tak inspirujący jak oni!
Nie mówię w imieniu innych grup czy innych członków mojego byłego zespołu, ale podczas tych sporadycznych przypadków, gdy natknąłem się na szczególnie opryskliwego fana, czułem się w pewnym sensie obrażony. To znaczy, nie powiedziałbyś/nie zrobiłbyś tego swojemu przyjacielowi, prawda? Staram się nie pokazywać ludziom, że ich nie lubię, ale takie rzeczy sprawiają, że chciałbym coś takiego zrobić. Uśmiechamy się i znosimy to, ale zastanawiam się, czy w dalszym ciągu zachowywaliby się w ten sposób, gdybyśmy po prostu podeszli i powiedzieli: "to mi naprawdę przeszkadza, mógłbyś tak nie robić?". Ale znowu, niektórzy ludzie mieszają tylko dla satysfakcji, że ktoś zwrócił na nich uwagę.
Czasami najlepszą rzeczą jest ignorować to, ale niektórych ludzi ciężko ignorować. Myślę, że
KAMIJO jest bardzo otwarty i szczery w swojej niechęci do elitaryzmu/podziałów wśród fanów i myślę, że jego osobiste podejście (zamiast pozostawiania sprawy obsłudze hali czy innemu personelowi) jest naprawdę bardzo dobre. Chciałbym być tak silny!
A jeżeli chodzi o scenę... kurczę, ja po prostu nie rozumiem potrzeby udowodnienia, jak dużo większym fanem jesteś od tych dookoła ciebie. Kiedy grałem koncerty, równie dobrze pamiętam ludzi stojących z tyłu, uśmiechających się i stojących absolutnie nieruchomo przez kilka miesięcy koncertów, jak pamiętam dziewczynę znajdującą się z przodu, w centrum, na każdym występie szalejącą i krzyczącą. Chociaż może to tylko ja. Nie ma dla mnie znaczenia, czy oni nic o mnie nie wiedzą i po prostu dobrze się bawią, czy wiedzą o wszystkim, co kiedykolwiek zrobiłem i dają mi odpowiednie prezenty. Oczywiście, to jest naprawdę fajne doświadczenie, ale na końcu jedyną osobą, dla której takie rzeczy mają znaczenie, jesteś ty sam i to, jak to przyczynia się do twojego ogólnego szczęścia.
Jestem naprawdę daleki od fandomu, więc nie jestem za bardzo pewien, co tworzy ten elitaryzm czy jaki jego rodzaj przeważa... ale jest taka gra, w którą się bardzo zaangażowałem i staram się wyszukiwać wskazówki, jak grać w nią lepiej, i są tu tacy ludzie, którzy rozmawiają, jak nienawidzą "nowicjuszy" i grają tylko po to, ponieważ chcą być lepsi niż inni i by wykorzystać grę jak najbardziej się da; w tym przypadku mogę tylko powiedzieć: “ok, najwyraźniej czerpiemy z tego w ogóle co innego”. Ja się po prostu dobrze bawię. Kiedy gram w gry z moim bratem, obaj w kółko przegrywamy, ale śmiejemy się i świetnie się bawimy. I to jest dużo ważniejsze niż to, jak wielu zabiję czy jak dużo poziomów przejdę. Jestem pewien, że jest w tym przesłanie, które odnosi się także do muzyki...
W końcu to tylko sztuka, sztuka, która kojarzy się tobie z dobrymi wspomnieniami. Nie szydzi się z kogoś, kto lubi, a nie
kocha malarstwo; ale robi się tak, gdy powiem, że kocham
The Beatles, a ty odpowiesz, że wolisz
The Rolling Stones. Zastąp to
BOØWY i
BUCK-TICKiem czy czymkolwiek innym.
Uważam po prostu, że jeżeli jesteś fanem gatunku, dyskutujesz i chodzisz razem na koncerty, a mimo to zyskujesz więcej wrogów niż przyjaciół, robisz coś nie tak. Jest ciężko, kiedy jesteś młody i odczuwasz potrzebę wyróżniania się i równocześnie przynależności, i szukasz czegoś, co cię wyróżni, ale sądzę, że na tym polega znalezienie wspólnoty. Nie wiem, skąd wziął się ten elitaryzm w Japonii, ale ja celowo unikam czytania dyskusji fanów, podczas gdy inne znajome chłopaki googlują siebie czy też wyszukują wątki swoich zespołów na [japońskim kanale BBS] 2 Channel czy gdziekolwiek indziej, by zobaczyć, co ludzie mówią. Nie mógłbym tego znieść. Chociaż szukałem wcześniej dyskusji na temat siebie i
Chemical Pictures po angielsku! Nie żałowałem tego... jeszcze.
Na koniec, czy masz jakieś inne myśli czy doświadczenia, którymi chciałbyś się podzielić?
Jimi: Napisałem różne odpowiedzi na to pytanie, ale skasowałem je, ponieważ wyszły inaczej, niż zamierzałem. Szkoda, że nie mogę usiąść i zarekomendować wam artystów, których uważam za dobrych i zasługujących na ogólne wsparcie, ale byłaby to po prostu lista moich przyjaciół, chociaż naprawdę wierzę, że są bardzo utalentowani.
Chciałbym po prostu zachęcić wszystkich, by byli świadomi, co kryje się za małą grupką ludzi tworzących rzeczywisty zespół. Oczywiście, większość tych zespołów zaczyna jako prawdziwie rockowe grupy, ale z samej natury gatunku wynika, że potrzeba sporo ludzi, by ich poprowadzić i ukształtować. Potrzebują inwestycji. Nie będą w stanie zapłacić sami za kostiumy, makijażystę, inżyniera dźwięku itd. Managment istnieje, by przekształcić surową energię zespołu w coś przyjemnego dla ucha szerszej publiczności i zapewnić stały dochód przynajmniej na funkcjonowanie na tym samym poziomie, podobnie jak kiedyś
A&R. Ogólnie rzecz biorąc, visual kei nawet na średnim poziomie jest popowym idolem z gitarą i makijażem i myślę, że wielu z nas w Japonii bierze to za pewnik.
Chciałbym, żeby było więcej ludzi chętnych wziąć nas pod swoje skrzydła, ale myślę, że większość osób w biznesie nie bardzo wie, co z nami zrobić. Gdy byłem jeszcze w zespole, przeprowadziliśmy wiele rozmów z wieloma różnymi wytwórniami/managmentami i wszyscy bardzo nas lubili, ale myślę, że nie bardzo wiedzieli, jak przekształcić to, co robimy, w coś, co visualowa publiczność zechce skonsumować w dużej porcji. Myślę, że to były najbardziej frustrujące doświadczenia. Jestem ostrożnym optymistą, ale to było czasem zniechęcające.
Czasem słyszy się opowieści grozy o popularnych członkach zespołu i "szalonych" fanach, ale jestem bardzo wdzięczny, że wszyscy, którzy nazywali siebie fanami
Jimiego, byli bardzo, bardzo mili i wspaniałomyślni. Czasami, kiedy muzyk odchodzi, panuje niezadowolenie w fandomie lub zaczyna się nie lubić byłego członka grupy, ale myślę, że ja z wielu powodów byłem specjalnym przypadkiem i utrzymałem silne więzi z byłymi kolegami z zespołu i fanami, mimo że z własnej woli znalazłem się poza visual kei. Uczyłem nawet
Takę na próbach. Nie zdawałem sobie sprawy, jak niespotykane to zachowanie.
Myślę, że na koniec staram się powiedzieć, że nie było to bardzo typowe visualowe doświadczenie. Mogę powiedzieć, że to mały świat; każdy zna każdego, każdy był w zespole lub zespole sesyjnym czy prawie-zespole z każdym lub są po prostu przyjaciółmi. To jest naprawdę jak
liczba Bacona. Pomiędzy nami bezpośrednio jest bardzo mało konkurencji, chyba że ktoś jest naprawdę gnojkiem, ale to jest bardzo rzadkie, jako że jest aktywnie zwalczane. Ogólnie rzecz biorąc, bycie w zespole jest trudniejsze, niż się wydaje, szczególnie w takim, który ma sporo pobocznych inwestycji.
Mam tak dużo fajnych wspomnień i nie żałuję tego czasu. Mogłem zrobić coś inaczej, ale cóż. Wspieraj dobrych artystów, ignoruj złych i bądź miły dla innych.
JaME chciałoby podziękować Jimiemu Aomie za możliwość przeprowadzenia tego wywiadu.