Większość Europejskich fanów powinna dość dobrze kojarzyć zespół BLOOD, czy to z powodu muzyki, czy też ilości koncertów jakie swego czasu dawali na całym kontynencie. Niewiele osób jednak jest zaznajomiona z ich historią i choć będzie długo, to właśnie od tego zacznę recenzję ich najnowszego wydawnictwa, Bathory.
BLOOD powstał w roku 2002, co oznacza że w przyszłym roku obchodzić będą 10-lecie swojej działalności. Pomimo pewnych rotacji i problemów w zespole mieli dobry start, ponieważ już w ciągu pierwszych dwóch lat swojego istnienia wydali kilka piosenek, które stały się ich sztandarowymi hitami koncertowymi, a od których zaczęli odchodzić dopiero w okolicach roku 2006. Formacja już po roku działalności przyciągnęła uwagę zachodnich fanów, a ich serca rozpalił planami koncertowymi na następne lata. Wszystko zapowiadało się doskonale, grupa rozwijała się, stawała się coraz popularniejsza, ale pojawił się nowy wokalista, Fu-ki i wszystko zepsuł.
Grupa zaczęła promować wampirzy koncept, który ciągnęli zaledwie dwa lata. W ciągu tego okresu wydali trylogię VENGEANCE for BLOOD, niestety przez nie najlepszą muzykę, która zamiast poprawić się, stała się grosza i okropny wokal Fu-kiego ludzie zaczęli mieć o nich kiepską opinię... Nic dziwnego, skoro nawet ich dema okazywały się być lepsze od ówcześnie wydawanych piosenek. W pewnym momencie, około roku 2007, gdy zostawili ten zakichany koncept na rzecz nowego, opartego na zbiorze wierszy "Kwiaty Zła" (LES FLEURS DU MAL), ich image przestał być tak efektowny i uległ pewnemu stonowaniu, jednak zaczęli tworzyć coraz lepsze utwory (szczególnie warto tu wspomnieć m.in. o utworze L'IRRÉPARABLE w wersji bez wokalu, gdzie nawet Kiwamu, zamiast rzępolić na gitarze, zaczął na powrót na niej grać). Niestety zła fama, którą zdobyli na Zachodzie z powodu VENGEANCE for BLOOD, ciągnęła się za nimi, a zainteresowanie zespołem i jego muzyką zaczęło spadać. Fu-ki śpiewać nie potrafił, a w dodatku był bardzo niefotogeniczny - mimo, że na żywo był naprawdę przystojny. Jednak ani to, ani ciekawe kostiumy, ani nawet duże ilości koncertów za granicą niewiele pomogły i zespołowi oraz jego członkom przyklejono sporo łatek, m.in. kiepskich muzyków zachłannych i łasych na pieniądze. Niestety do dziś w wielu miejscach na Internecie można trafić na żarty i niewybredne komentarze dotyczące Kiwamu czy BLOOD.
W roku 2009, na koniec działalności, wydali krążek Lost Sky, który zaprezentował kompletnie inny styl muzyczny - bardzo elektroniczny, chwilami wręcz industrialny (pewnie zawdzięczali to nowemu członkowi, Ryo). Pomijając fakt, że na 16 kawałków aż 10 to remiksy, płyta była udana (nawet niektóre remiksy są fajne). Dzięki temu wydawnictwu przestałem się dziwić, że Kiwamu zainteresował się Kenem i jego projektem, co zaowocowało ich współpracą w postaci GPKISM. Kiwamu odkrył nowe przestrzenie muzyczne, co poniekąd spowodowało, że aż tylu artystów electro, industrial, itp. znalazło się w jego wytwórni. Wracając do Lost Sky, nie było to jednak ich najlepsze wydawnictwo, po prostu było ok. i zaprezentowało zespół z zupełnie innej strony, wcześniej nieznanej nawet ich fanom.
To najlepsze wydawnictwo ukazało się w czerwcu tego roku, po odrodzeniu BLOOD. Mowa oczywiście o Bathory. Tym razem za koncept zespołowi posłużyła Elżbieta Batory, siostrzenica polskiego króla Stefana Batorego, która znudzona ciągłą nieobecnością swojego męża odnalazła się w wyuzdanych, sadystycznych i krwawych zabawach. Piękna hrabina poprzez swoje występki zapisała się na kartach historii jako bezwzględna wampirzyca, seryjna morderczyni oraz sadystyczny potwór, która dla zachowania swojej urody i spełnienia seksualnych zachcianek zabiła prawdopodobnie około 650 dziewcząt. Tortury, kąpiele we krwi, orgie i uprawianie czarów wraz z trójką swoich towarzyszy to tylko część zabaw, którymi Elżbieta sobie wypełniała czas. Nic więc dziwnego, że jej postać często pojawia się we współczesnej kulturze, w samej tylko muzyce jest bardzo częstą inspiracją, tak się stało również i w przypadku BLOOD.
By opisać utwór tytułowy, posłużę się słowami, które można przeczytać w recenzji tego singla - bezwzględny, mroczny i industrialny. Niepokojące dźwięki, którymi zaczyna się Bathory, przywołują dreszczyk emocji, po kilkunastu sekundach zaczyna grać bas, do którego po chwili dość ostro dołączają pozostałe instrumenty. W momencie, gdy Hayato zaczyna śpiewać zwrotkę, utwór na chwilę uspokaja się, by powrócić do ostrego, chaotycznego industrialnego brzmienia. Melodyjny refren przy pierwszym przesłuchaniu może odrobinę razić ucho fanów ostrzejszego grania. Jednak po odsłuchaniu całego utworu odczuwa się chęć jego ponownego włączenia, szczególnie przyczyniają się do tego bas Azamiego, dzikie wrzaski Hayato, a nawet krótka wstawka z organami pojawiająca się w ostatnim refrenie. Bathory bez wątpienia niejednemu słuchaczowi może przywodzić na myśl niektóre kompozycje Phantasmagorii, co niekoniecznie musi być czymś złym, ponieważ zespół ten wyrobił sobie oryginalny styl, który przez lata bardzo przyciągał słuchaczy, niestety umarł on wraz z zespołem. Sądzę jednak, że fani ich brzmienia z przyjemnością przesłuchają ten utwór i zwrócą uwagę na BLOOD (nawet jeśli będą później twierdzić, że BLOOD rzekomo kogoś kopiuje).
Drugi kawałek na płycie to Reality, który mimo, że jest bardziej elektroniczny niż jego poprzednik, to jednocześnie jest bardziej melodyjny. Otwiera go spokojny dźwięk syntezatora wraz z beatem, gwałtownie przechodzących w niespokojną melodię, której towarzyszy ostra gra pozostałych instrumentów. Wszystko jednak cichnie w momencie gdy zaczyna się zwrotka, powracając już po chwili z taką samą mocą. Niemal przez całą piosenkę nie odstępuje słuchacza wwiercająca się w głowę melodia wygrywana przez syntezator. Dużym atutem tego utworu jest to, że można usłyszeć Hayato w nieco łagodniejszym wydaniu, wydaje on z siebie krzyki tylko od czasu do czasu, co tylko potęguje wrażenie, że utwór ten jest zaledwie ciszą przed burzą.
Counting Rhymes to trzeci i ostatni utwór na tym maksi singlu. Ponownie muszę użyć słów, które padły we wcześniejszej recenzji, ponieważ najlepiej go opisują - łączy elementy dwóch pierwszych kompozycji. Gdy piosenka zaczyna się w sposób dość spokojny, ponownie na pierwszy plan wysuwa się Azami i jego gra na basie, której towarzyszy mroczna melodia syntezatora. Szybko jednak ustępuje ostremu brzmieniu gitar i perkusji, a także growlowaniu i wrzaskom, równie dzikim jak w poprzednich dwóch kompozycjach, co tylko zachęca do headbangingu, jednak... Nagle pojawia się melodyjny refren, który wprawia nieco w osłupienie, lecz też tylko przy pierwszym przesłuchaniu. Na szczęście nie trwa długo i brzmi zaledwie jak przerywnik. Utwór ten byłby idealnym przedłużaczem na koncertach, przy którym publiczność mogłaby się wyszaleć, wystarczyłoby tylko grać w kółko fragmenty z wrzaskami, dając chwilę fanom na odpoczynek podczas refrenu.
Do Bathory zostało dołączone DVD z teledyskiem do utworu tytułowego. Nie opowiada on żadnej historii, jednak jest równie klimatyczny co cały singiel. Szczególną uwagę przykuwa tu perkusista Dora, który chyba jeszcze nigdy w swojej karierze nie wyglądał tak dobrze. W oczy rzucają się również akcesoria marki Suppurate System, które tworzy Ryonai (BLAM HONEY), a zwłaszcza skórzane krzyże z fiolkami wypełnionymi jakimś płynem i płatkami róż, wyglądające z daleka jakby były wypełnione krwią. Niestety klip został nakręcony zanim jeszcze do zespołu dołączył drugi gitarzysta Kazuha, jednak z pewnością będzie można go zobaczyć w niedalekiej przyszłości na kolejnym teledysku.
Słuchając tej płyty, można dojść do wniosku, że wydawnictwo to jest takie, jaka była Elżbieta Batory - niespokojne, dzikie, szalone, a nawet straszne. BLOOD jako zespół zaprezentował po tylu latach naprawdę wysoki poziom. Można więc jedynie mieć nadzieję, że ludzie zaczną dostrzegać w nich coś więcej niż same błędy czy potknięcia z przeszłości, czy też wygląd poszczególnych muzyków. BLOOD odrodziło się całkiem odmienione. Wszystkie te zmiany, które Kiwamu wprowadził, zaczynając od zmiany stylu, zarówno muzycznego jak i wizualnego, zaprzestania używania automatu perkusyjnego i przywrócenie żywego perkusisty, a nawet zmiana wokalisty na brzydszego, ale zdolniejszego opłaciły się, dlatego z niecierpliwością będę czekał na ich październikowy singiel Elizabeth.
Zastanawiacie się dlaczego wciąż wielu japońskich artystów omija Polskę mimo licznych koncertów u naszych sąsiadów? Przeczytajcie ten artykuł, by dowiedzieć się kto i co hamuje Polskę w staniu się atrakcyjną lokalizacją dla organizatorów tras.