Nawet po takim czasie ostatni album La Vie En Rose ciągle zachwyca.
Ostatni album legendy z Ibaraki La Vie En Rose, Atarashii Asa, ukazał się 11 października 2006 roku. Znalazło się na nim dwanaście kawałków, tworzących emocjonalny rollercoaster. Są one po dziś dzień wyraźnym dowodem talentu posiadanego przez czterech ludzi wchodzących w skład tego zespołu.
Mabuta, jedyny utwór na albumie, do którego przyłożył rękę także wokalista YUTA, zaczyna Atarashii Asa. Gdyby części kompozycji nie były tak doskonale ze sobą połączone, słuchacze mogliby mieć trudności w zdecydowaniu, której z nich powinni poświęcić najwięcej uwagi: zaskakująco mocnej sekcji rytmicznej czy też emocjom przekazywanym przez pozostałą dwójkę muzyków. Podczas gdy głos YUTY jest bez wątpienia pełen pasji, to jednak krótkie gitarowe solo Ke2 wydaje się najbardziej trafiać do serca. Ten wzruszający i mocny utwór jest świetny jako początek ostatniego albumu grupy.
Kolejna piosenka, Mabushiki Mirai, to “klasyczne” La Vie En Rose z energicznymi zwrotkami i punkowymi refrenami. Ke2 gra tu kolejne oszałamiające solo, przywodzące na myśl dzikie solówki wykonywane przez amerykańskiego artystę Jimiego Hendrixa. Ten ekscentryczny styl nałożony jest na solidną grę sekcji rytmicznej, co nadaje piosence dosyć punkowy charakter. Nastrój wprowadzony przez Mabushiki Mirai nie zmienia się przez dwa następne kawałki, Kami Hikouki i Ikusen mo no Hoshi. Pierwszy z nich jest bardzo zachęcający, jako że śpiew YUTY nadaje mu ciepły, nostalgiczny wydźwięk. Słuchając tej piosenki, nawet po raz pierwszy, ma się wrażenie spotkania ze starym przyjacielem. Ikusen mo no Hoshi wywołuje podobne, odprężająco znajome uczucie, chociaż wypada nieco blado w porównaniu do mocniejszego poprzednika. Jest to dobry kawałek, jednak brak mu tych subtelnych emocji, obecnych w pięknym Kami Hikouki.
Słysząc pierwsze sekundy Kono Koe ga Kareru Hi made, można spodziewać się spokojnej ballady, jednak po około pół minuty kawałek nabiera nieco tempa dzięki zachwycającej linii gitary. Gra gitary i basu w tym utworze jest po prostu genialna. Brak tu obłąkanych, dzikich solówek Ke2 czy KENa, ale nie są potrzebne i tylko zakłóciłyby ogólną atmosferę utworu. Ta urocza, skromna piosenka jest zdecydowanie najbardziej wzruszająca na całym albumie.
Za to Saigo no Ai ma kompletnie inny charakter. Zaczyna się pokręconymi partiami basu KENa - punkrockowa strona La Vie En Rose powraca. Zbliżony charakterem do pierwszego utworu na Atarashii Asa, Saigo no Ai jest dziwnym kawałkiem - instrumenty, a szczególnie sekcja rytmiczna, grają dosyć dziko, podczas gdy YUTA, dla kontrastu, wydaje się być bardziej opanowany. Miłośnicy gitary basowej będą chłonąć partię KENa, natomiast solo Ke2, mniej więcej w połowie utworu przypomina jedną z tych przenikliwych solówek z Mabuty.
Kolejnym utworem jest burzliwy Ikiteiru dake de Kizutsukeru, który wrzuca słuchacza w zaskakująco pełne emocji fale dźwięków. Zaczyna się łagodnie jak kołysanka, zanim znienacka nie wetnie się wokal. Kompletnie szokujący, ale nie w złym znaczeniu, łączy w sobie wolniejsze zwrotki z gwałtownymi, zmiennymi refrenami. Zdecydowanie mocna piosenka - YUTA daje z siebie wszystko w refrenie, co jest miłą odmianą po rezerwie, jaką zaprezentował w Saigo no Ai.
Kudaku Saibou, następująca po Ikiteiru dake de Kizutsukeru, jest czymś w rodzaju szoku. Poza początkiem w stylu techno, nowi fani La Vie En Rose mogą zastanawiać się nad wokalem i tym, dlaczego YUTA nagle brzmi zupełnie jak nie on. Sposób śpiewania w tym utworze jest inny niż w pozostałych kawałkach na Atarashii Asa z tego powodu, że nie jest śpiewany przez YUTĘ, a przez kyohsuke. Tekst, napisany przez perkusistę już po decyzji o rozpadzie grupy, dotyczy właśnie tego wydarzenia. Mimo obecności sztucznie wygenerowanych dźwięków jako dodatku do ponurej linii basu, nie jest to pełen werwy, dyskotekowy kawałek, a raczej pod względem nastroju blisko mu do Mabuty. Rozpaczający fani bez wątpienia będą mogli utożsamić się z tekstem kyohsuke o roztrzaskanych i utraconych marzeniach.
Bożonarodzeniowe piosenki są często męczące i nędznie zrobione, jeżeli chodzi o rock, w związku z czym wielu słuchaczy z pewnością poczuje niepokój, gdy zabrzmią pierwsze dźwięki Christmas no you ni. Zaczyna się delikatnym dźwiękiem dzwonków sań, do których szybko dołącza gitara Ke2, prowadząca słuchacza do reszty utworu. Christmas no you ni nie próbuje nawet, na szczęście, być punkowa czy hardrockowa, co byłoby katastrofalnie nie na miejscu, zamiast tego jest optymistyczna, ze wzniosłym refrenem. Ciężko będzie powstrzymać się od śpiewu, a także od uśmiechu. Ta wyjątkowo urocza piosenka jest prawdopodobnie najlepszym japońskim rockowym kawałkiem o tematyce Bożego Narodzenia słyszanym kiedykolwiek po obu stronach Pacyfiku, ponieważ potrafi być sentymentalna, bez równoczesnego bycia mdłą.
Bębny zamiast dzwonków witają słuchaczy w dziesiątym kawałku LIVE! LIVE! LIVE!. To żywa, punkowa piosenka z wyjątkowo chwytliwym refrenem, zawierającym nawet ślady angielskiego, jak na przykład okrzyki "Every day, every night!", które aż błagają, by im wtórować. kyohsuke, poza utrzymywaniem szybkiego, tańczącego przez cały utwór tempa, błyszczy dzięki prostej, ale dobrze dobranej perkusyjnej solówce. YUTA pod koniec kawałka wznosi się do szokująco wysokich rejestrów, ale wychodzi mu to bardzo dobrze, a jego głos ani nie faluje, ani nie słabnie. Po tak mocnym kawałku czeka się z niecierpliwością na początek Hashikozake, ale potrwa przynajmniej trzydzieści sekund, zanim usłyszy się znajome już głosy chłopaków z La Vie En Rose. Pozbawiony jakichkolwiek instrumentów, jest to równocześnie cudownie radosny i żartobliwy, jak też straszliwie rozdzierający kawałek. W tej nieskomplikowanej piosence fani po raz ostatni usłyszą razem głosy czterech członków zespołu - muzycy po prostu śpiewają i klaszczą w ręce, by utrzymać rytm. Łatwo można sobie wyobrazić, że zostało to zarejestrowane wcześniej, w szczęśliwszych czasach, w jakiejś restauracji czy barze, i z tą myślą w głowie Atarashii Asa dobiega końca.
La Vie En Rose nie istnieje, ale nie zostało zapomniane; nie przez fanów i zespoły, które zainspirowało. Nawet jeżeli nie było się wcześniej wielbicielem grupy, Atarashii Asa błaga o przesłuchanie: od mocniejszych kawałków, jak Ikiteiru dake de Kizutsukeru i Mabuta, przez bardziej punkowe LIVE! LIVE! LIVE!, aż po pogodne Christmas no you ni. Na tym albumie dla każdego znajdzie się piosenka, a ci, którzy po prostu lubią umiejętnie zagraną rockową muzykę, powinni go kupić.
Fani La Vie En Rose, zarówno ci starzy, jak i ci niedawno nawróceni: cały ten album jest dla was.