Recenzja

MUCC - Karma

17/11/2011 2011-11-17 00:05:00 JaME Autor: Ruka Tłumacz: jawachu

MUCC - Karma

Trzeba koniecznie posłuchać najnowszego albumu MUCCa, łączącego to, co najlepsze z wielu gatunków, a jednocześnie zachowującego unikalne brzmienie zespołu.

MUCC to jedna z bardziej nieprzewidywalnych grup na japońskiej scenie muzycznej. Każdy nowy album jest zaskoczeniem, także nigdy nie wiadomo, czego należy się spodziewać. Zwłaszcza, że na ostatnich wydawnictwach zespół rozwija się coraz bardziej i bardziej, dodając do swojego brzmienia masę gatunków muzycznych. Na najnowszym albumie, Karma, ten trend został zachowany i prawdopodobnie przyciągnie do muzyków nowych fanów, przy jednoczesnym zadowoleniu stałej publiczności.

Album zaczyna się elektronicznym intrem, zapowiadającym, w jakim kierunku MUCC tym razem podążył. Chemical Parade jest prawdopodobnie ucieleśnieniem przejścia zespołu od intelektualnego, nastrojowego rocka do bardziej popularnych brzmień, mogących spodobać się szerszej publiczności, choć jest wiele wyjątków od tego uogólnienia. Pochodząca z ostatniego singla Falling Down kontynuuje ten trend, ale dodaje więcej rocka do klubowych dźwięków, ozdobionych tu i tam elektronicznymi efektami i przesterowanym wokalem. Nie powinno to dziwić - heavy rockowe inspiracje Miyi konsekwentnie objawiają się w twórczości zespołu. Natomiast Tatsuro przekona sceptyków pięknie i szczerze zaśpiewanym refrenem. W przejściu utwór nabiera tempa, a zgrzytliwe gitarowe solo Miyi jest doskonałe jak zawsze i wyróżnia się tym bardziej, że piosenka, jako całość, nie jest za bardzo rockowa.

W trzecim kawałku, Zeroshiki, tempo przyspiesza. Śpiew Tatsuro nabiera buntowniczych nut, mimo że melodie - szczególnie w refrenie - zapewniają, iż nastrój nie przytłoczy muzykalności. Tutaj także zespół bawi się syntezatorami i cyfrowymi efektami, co zawsze czyni kompozycje bardziej interesującymi. Kolejny utwór, Chemical Parade Blueday, ma prawdziwe klubowe brzmienie, ale jest schizofreniczny, w dobrym znaczeniu, ponieważ opiera się na dudniącym basie YUKKE i jęczącej czasem, ponurej gitarze Miyi. Piosenka robi się najciekawsza, gdy podczas zwrotek większość muzyki cichnie, pozostawiając tylko wokale i minimalną ilość syntezatorów.

Następna w kolejce jest A., akustyczna ballada, której choć raz trzeba posłuchać. W porównaniu do poprzednich piosenek z płyty, a także wcześniejszej twórczości MUCCa, jej melodia jest prosta i oldschoolowa. Refren to dramatyczny, poruszający, klasyczny rock, ale to Tatsuro kradnie show - jego śpiew jest niezmącony i całkowicie wierny temu, czego słuchaliśmy przez tyle lat. Zdecydowanie jest to piosenka, która spodoba się szerszej publiczności bardziej niż eksperymentalne kawałki zespołu, ale nie znaczy to, że jest mniej szczera czy że muzyka mniej przyjemna.

W kolejnym I am computer powracamy do elektronicznych dźwięków. Jest to bardzo ciekawy numer, ponieważ emocjonalność muzyki jest przytłumiona, oddając komputerową pustkę, co jest szczególnie wyraźne w zwrotkach. Nie ma się jednak co martwić, gdyż melodie w refrenach i emocje w wokalu są silne. Rozdźwięk pomiędzy człowiekiem a robotem, obecny tu cały czas, jest subtelny i nie próbuje zdominować piosenki.

Numer siedem to Gou, co znaczy karma. Chociaż nosi nazwę całego albumu - w kanji zamiast katakany - nie ma co oczekiwać zbyt dużo, gdyż jest to nieszczególnie ekscytujący instrumentalny kawałek. Ten nieciekawy, utrzymany w elektronicznym stylu utwór, mógłby uśpić, jednak jest na tyle przyjemny, że da się go wytrzymać. Słuchając, można w nim wyczuć pewien rodzaj spokojnej akceptacji i powtarzalności, co ma sens, gdy weźmie się pod uwagę tytuł. W buddyzmie karma to naturalny rezultat czyjegoś postępowania i właśnie ta naturalność ironicznie przebłyskuje spomiędzy cyfrowych dźwięków.

Następny utwór, Daraku, trzeba koniecznie posłuchać - jest niezwykły, ponieważ tekst jest w całości po angielsku, a także gdyż jest to muccowa wersja kawałka z zadymionego, nocnego klubu. Wykorzystując pianino, podwójny bas YUKKE i smooth jazzowe rytmy dostarczane przez SATOchiego, piosenka zaczyna się łagodnie, ale nasila w miarę rozwoju. Tatsuro nie tylko łatwo wchodzi w rolę uwodzicielskiego piosenkarza z nocnego klubu, ale także pod koniec prezentuje naprawdę imponujący falset… a jego angielski jest świetny!

Dziewiąty kawałek, Circus, disco-funkowym nastrojem z dużym udziałem sekcji dętej i oryginalnymi syntezatorami przenosi nas w lata siedemdziesiąte. Jest to jeden z “wydumanych” kawałków MUCCa i niekoniecznie musi stać się ulubieńcem, ale trzeba przyznać, że się wyróżnia. Zespół zaryzykował, a efekt okazał się być całkiem dobry. W przejściu mamy ładny duet trąbek i basu YUKKE, a gitara Miyi dodaje do tego zniekształcone, psychodeliczne dźwięki. Refren wychodzi bardzo pięknie, a Tatsuro całkowicie zanurza się w niezwykły świat utworu. Kolejna Polaris to piękna piosenka, pełna prawie orkiestralnych smyczków. Inaczej niż w starszej kompozycji, Ame no orchestra, również opartej na smyczkach, nacisk położony jest tu mniej na rozmach i siłę dźwięku, a bardziej na oddanie żałości i sentymentalności. Obecna także współczesna kapryśność i odrobina rocka sprawiają, że całość brzmi nowatorsko.

Następny kawałek to Lion i jeżeli potrzeba piosenki na maksa headbangingowej, to jest właśnie ta. Dziki nastrój równoważony jest przez refren, ale można w nim znaleźć dobre melodie, a nawet death metalowe wokale. Potem rozbrzmiewa Feather, kolejna ballada, zawierająca zarówno fortepian, jak i akustyczną gitarę. Jest to urocza, ale płaczliwa piosenka z kilkoma przyjemnymi momentami, jak przejście do refrenu czy kończące się krzykiem, dramatyczne solo Miyi na gitarze elektrycznej.

Dwa kolejne kawałki zostały wydane już wcześniej. Trzynastka, Yakusoku, jest chwytliwa i pełna emocji, oferując szybkie rytmy w refrenie, do których aż chce się skakać, nawet mimo domieszania tęsknych nawiązań do wcześniejszej twórczości grupy. Ostatnia Freesia odznacza się mocnym, cyfrowym brzmieniem, uzupełnionym smyczkami i rockowymi elementami. Dzięki epickiej melodii i niezwykłej, finalnej solówki Miyi, jest to emocjonalnie wyczerpujący i przynoszący katharsis kawałek, wspaniały na zakończenie.

Istniejący już trzynaście lat MUCC nadal rozwija się i ewoluuje, nie tracąc oryginalnej istoty, z którą zaczynał. Zarówno starzy, jak i nowi fani docenią Karmę za mainstreamowe kawałki, ale także za bardziej konceptualne piosenki, przypominające, jak ten zespół zawsze myśli.
REKLAMA

Powiązani artyści

Powiązane wydawnictwa

Album CD 2010-10-06 2010-10-06
MUCC
REKLAMA