Recenzja

the GazettE - TOXIC

14/10/2011 2011-10-14 00:05:00 JaME Autor: Martyna "Gin" Wyleciał

the GazettE - TOXIC

Dajmy się omotać toksycznym brzmieniom jak zawsze dobrego the GazettE.

Album CD

TOXIC (Regular Edition)

the GazettE

TOXICa oczekiwało się z niepokojem. Wielu wieszczyło, ze zespół się skończył, a ta płyta będzie przejawem skrajnej komercjalizacji. Mało kto chciał wierzyć, że grupa może się wykazać czymś tak interesującym, świeżym i oryginalnym. A jednak. the GazettE to zespół, który właśnie na albumach pozwala sobie na swobodę wyrazu. Ponadto nie powinno się go mierzyć miarą singli sprzed roku czy półrocza – bo on nieustannie szuka kolejnych dróg i dodaje nowe elementy do tego, czym jest "brzmienie the GazettE".

Ten album ma dwa istotne wyróżniki - bardzo ciężkie klimaty oraz użycie elektroniki. Można by pomyśleć: o nie, kolejny zespół, który macza palce w elektronicznych brzmieniach! Jednak - powiedzmy to od razu - the GazettE robi to bardzo umiejętnie i cechuje się dużym wyczuciem w tej kwestii. Elektroniki jest w tych utworach akurat tyle, by nadać im świeżego, ciekawego brzmienia - ale nie przedobrzyć przy tym w żadnym kierunku.

Co jeszcze istotne - na albumie można dostrzec ogromną przepaść między materiałem pochodzącym ze wcześniejszych singli a tym stworzonym na potrzeby tej płyty. Wyraźnie widać, jak zespół drastycznie zmienia style w krótkim czasie. Sam Ruki wypowiadał się, że na przykład taki Shiver - to ich brzmienie ubiegłoroczne, z którego już poniekąd wyrośli. Dlatego też wszystkie kawałki z singli zostały nagrane ponowie i dodano do nich ostrzejszą perkusję, by choć odrobinę dopasować je do warunków albumowych. Nie zmienia to jednak faktu, że odstają od reszty.

Skoncentrujmy się jednak na obecnym brzmieniu the GazettE.

Płyta zaczyna się od intra INFUS INTO. Pierwotnie grano je podczas fanklubowej trasy FROM THE DISTORTED CITY, która zaczęła się w 2008 roku, a po kilku przeróbkach trafiło na ten album. Zaraz po nim pojawia się pierwsze zaskoczenie - VENOMOUS SPIDER'S WEB - i już wiadomo, że ten album nie będzie taki jak single. Zaczynamy od jednostajnej łupanki, do której Ruki rytmicznie wypowiada kilka słów po angielsku. Wcinają się gitary i zaraz pojawia się najlepsze - linia basu, która nadaje utworowi to specyficzne silne brzmienie i wybija się w nim na pierwszy plan. Motyw z początku powraca, Reita wywrzaskuje przekazane mu linijki tekstu. Ta piosenka, jak wskazują jej słowa, jest idealną pułapką, siecią jadowitego pająka, w którą wpada się po pierwszym przesłuchaniu i nie można przestać coraz bardziej się w nią wciągać. Co ciekawe, muzycy nagrali ten utwór za jednym podejściem, potem dodając tylko do niego elementy elektroniki.

W SLUDGY CULT gitarzyści grają wspólnie jedną, bardzo ciekawą melodię. Utwór przerwany jest na moment bardzo krótkim solem na basie, a całość pod względem tempa zapada się w połowie, by zaraz znów nabrać szaleńczego rytmu. Reita ponowie dośpiewuje chórki, natomiast wokal Rukiego w tym utworze nieodparcie przywodzi na myśl Kiyoharu.

THE SUICIDE CIRCUS jest reprezentantem tego albumu. Nagrano do niego imponujący teledysk, na potrzeby którego wynajęto nieczynne wesołe miasteczko, odnowiono w nim oświetlenie i zatrudniono grupę cyrkowców, tworząc tym samym nieco surrealistyczną ale niezwykle klimatyczną atmosferę. W piosence znów dominują elementy elektroniczne, melodia jest dość prosta, na zmianę potężna i ciężka, wycofana i zrównoważona. Efekt końcowy jest taki, że piosenka staje się niezwykle dynamiczna, ale zarazem niesie w sobie pewien ponury, niepokojący aspekt. Idealnie współgra z teledyskiem i doskonale reprezentuje album.

Uruha napisał MY DEVIL ON THE BED, Ruki natomiast stwierdził, ze ten utwór to "czysty seks" - co wiąże się głównie z tekstem, pełnym takich zwrotów jak: "kuś mnie masturbacją" czy "uprawiajmy seks w ciemności". Piosenkę prowadzi jednorodny rytm perkusji oraz linie melodyczne gitar, które może nie są specjalnie skomplikowane, ale dobrze pasują do całości. Wokal jest tu agresywny i - co w kontekście albumu nietypowe - nie dodano tu elektroniki.

Po "czystym seksie" nastrój robi zwrot o 180 stopni i pojawiają się dwie ballady - nowy UNTITLED i wydany zimą singiel PLEDGE. Obie bardzo ładnie się dopełniają. Romantyczny, delikatny nastrój tej pierwszej podkreśla pozostający w tle, nienachalny elektroniczny dźwięk, przywodzący na myśl gwiazdy, które spokojnie mrugają w tle grającego zespołu. Wszystko w tej piosence jest kojące, szczególnie wokal Rukiego, który pozostaje często wyłącznie w towarzystwie melodyjnych gitar oraz mrugających w tle gwiazd. Z pewnością stanie się ona ulubioną balladą wielu fanów.

Po PLEDGE wracamy znów do brutalnego the GazettE. Pierwsze potężne wrażenie robi pierwsza linijka wypowiedziana dwukrotnie półszeptem. Gdy po raz drugi Ruki wymawia słowo "PARADOX", rozlega się ciężka melodia, ustalająca ciężki i ponury nastrój całego utworu. Całość bazuje głównie na perkusji i basie, lina wokalna waha się między szeptami, zwykłym śpiewem a wrzaskami, a wpierają ją brutalne chórki Reity.

Jednakże najcięższa i najbardziej brutalna piosenka pojawia się jako jedenasta. Nosi tytuł PSYCHOPATH. Zaczyna ją bardzo mroczna gra gitary, potem dochodzi reszta instrumentów, a gdy całość przyśpiesza, wiadomo, że będzie to utwór, którym the GazettE rozniesie w strzępy niejedną salę koncertową. Ponowie duży wkład miał tu Reita ze swoimi chórkami, jednak zachrypnięty wokal Rukiego robi swoje. Intensywność i agresywność tej piosenki przytłacza, jednak dla mnie jest to jedno z ulubionych brzmień tego zespołu.

Elektronika wraca wraz singlowym VORTEXem, a utwór ten służy jako przejście między potężnym PSYCHOPATH a dużo lżejszą piosenką końcowa, jaką jest TOMORROW NEVER DIES. Nie jest to specjalnie imponujący utwór. Zrobiono go bardziej pod publikę, bo pozwoli fanom na koncertach poskakać i potańczyć, a na wokal Rukiego nałożono wiele modulacji. W sumie, to najważniejsze jest tu przesłanie, które jest bardzo proste: nie zabijaj się, śmierć nie jest wyzwoleniem, zawsze może nadejść lepsze jutro.

Outro OMEGA nie robi szczególnego wrażenia, panowie z the GazettE mogli wymyślić coś ciekawszego. Drażniący dźwięk przywodzący na myśl hamujący ze zgrzytem świat, słowa - przycinające się i rwące - ledwie składają się w coś konkretnego. Momentami przebijają fragmenty utworów z albumu, a na koniec pojawia się jednostajny dźwięk, jakby ktoś nie odwiesił słuchawki, a po drugiej stronie kabla nie było już nic...

My jednak zostajemy "po drugiej stronie kabla" naszych słuchawek czy głośników, doszczętnie zatruci tym toksycznym stylem, jaki prezentuje dziś the GazettE. Elektronika wdziera się do tego albumu ze wszystkich stron, jak jadowity pająk rozsnuwający swoją sieć. Ukazuje on brutalną stronę zespołu, tę, która podrywa zazwyczaj statyczną japońską publiczność do dzikiego headbangingu, a w Europie - gdyby oczywiście zespół zechciał zawitać na Zachód - rozwaliłby niejeden lokal. Wszystkim, którzy twierdzili, że brzmienie zespołu staje się komercyjne, odpowiadam - to nie są piosenki dla wszystkich, a komercyjność to ostatnie słowo, jakie się nasunie po przesłuchaniu TOXIC. Jedyne, co jest tu do zarzucenia, to to, że utwory z singli zupełnie nie pasują do reszty albumu. Taka jest jednak polityka wydawnicza i musiały się one na nim znaleźć. Ale nic przecież nie stoi na przeszkodzie, by je pomijać w trakcie słuchania, czyż nie?

Album, jak żaden w dyskografii the GazettE, jest godzien zainteresowania. Sugeruję również zapoznać się z tekstami piosenek, które trzymają się konceptu ustanowionego tytułem oraz dodają kolejną istotną warstwę znaczeniową albumowi. Niewątpliwie jest to pozycja godna polecenia.
REKLAMA

Powiązani artyści

Powiązane wydawnictwa

Album CD 2011-10-15 2011-10-15
the GazettE
Album CD 2011-10-05 2011-10-05
the GazettE
REKLAMA