Envy zagrało kameralny koncert w Tajpej i urzekło serca słuchaczy.
Envy to postrockowy/metalowy zespół powstały w Tokio i złożony z pięciu członków: Tetsuyi Fukagawy, Nobukaty Kawaiego, Masahiro Tobity, Manabu Nakagawy i Dairoku Sekiego. Grupa działa od 1992 roku i zdobyła sobie sporą rzeszę zagranicznych fanów, szczególnie w Europie i Ameryce Północnej, gdzie podpisała kontrakty z odpowiednio Rock Action Records oraz Temporary Residence Limited.
Ostatni album zespołu, Recitation, ukazał się w 2010 roku i by go promować, Envy przybyło na Tajwan dwa lata po ostatniej wizycie oraz zagrało koncerty w Tajpeju i Kaoshung. Oba występy zostały niemal wyprzedane i zwróciły uwagę sporej ilości obcokrajowców. Niektórzy nawet specjalnie przylecieli z Kanady, tylko po to, by ujrzeć tę formację na żywo.
Klub był wypełniony ludźmi, a ich entuzjazm łatwo zauważalny, gdy kurtyna podniosła się, czemu towarzyszyły rozbrzmiewające w tle dźwięki Guidance. Wszyscy członkowie grupy - z wyjątkiem wokalisty - wyszli na scenę jeden po drugim, machając do publiczności. Jeżeli chodzi o tego ostatniego, to odczekał on kilka minut, po czym dołączył do reszty i rozpoczął koncert.
Muzyka Envy sytuuje się gdzieś pomiędzy eterycznymi postrockowymi melodiami a szorstkością metal screamo. Mieszanka ta nadzwyczaj dobrze sprawdza się na koncertach, szczególnie w piosenkach, których intensywność narasta, by w końcu wybuchnąć krzykiem wokalisty. Jeżeli chodzi o możliwości głosowe Tetsuyi, to z niesamowitą łatwością przechodzi on od szeptów przez świetnie kontrolowany śpiew do nagłego wycia. Jego głos nie załamał się ani razu i pozostał taki sam przez cały występ. Pozostali muzycy także zrobili bardzo dobrą robotę na swoich stanowiskach.
Ale największą niespodzianką jest jednak rozbieżność pomiędzy siłą i przepływem emocji, smutku i rozpaczy wydobywających się ze śpiewu oraz delikatnością, łagodnością oraz uprzejmością głosu wokalisty, kiedy ten mówi do publiczności. Tetsuya, brzmiący niemal nieśmiało, odważył się nawet na opowiedzenie paru kawałów po angielsku. "Przybyliśmy z Tokio. Ciągle żyjemy", powiedział, prowokując falę śmiechu. Potem muzyk pozwolił tłumaczowi przekazać podziękowania za wsparcie, jakiego Tajwan udzielił japońskim ofiarom trzęsienia ziemi i tsunami.
Publiczność, której średnia wielu była dużo wyższa niż jak to się zdarzało podczas innych koncertów japońskich wykonawców w The Wall, rozkręciła się już podczas pierwszego kawałka. Potem atmosfera stawała się tylko jeszcze gorętsza, ale musieliśmy poczekać aż do połowy występu, by ujrzeć prawdziwe ożywienie w rzędach widzów, spowodowane brutalnością niektórych utworów. I pomimo słabszego i nieco nudnego środka setu, końcówka była naprawdę wybuchowa ze względu na A warm room, prawdopodobnie NAJLEPSZE wykonanie tego wieczoru oraz także najbardziej wyczekiwane przez tłum, który zaczął krzyczeć, gdy tylko usłyszał pierwsze dźwięki pianina. Fani, a nawet ci niebędący nimi, ogólnie bardzo chętnie angażowali się w koncert i zespół zdawał się tym zadziwiony, tak że pod koniec występu jeden z gitarzystów dał jednej osobie z publiczności swoją gitarę. Jednakże - i jest to na tyle zabawne, że warto o tym wspomnieć - zdaje się, że członek ekipy zabrał ją natychmiast, gdy tylko zespół opuścił scenę.
Envy stanowiło bardzo miła niespodziankę. Nawet jeżeli nie było się zaznajomionym z jego twórczością, nadal można było czerpać przyjemność z muzyki i spędzić naprawdę przyjemne chwile na jego koncercie. Występ ten był zdecydowanie wart poświęconego czasu, więc jeśli Envy przyjedzie do twojego miasta, nie idź na jego koncert. Biegnij!